sobota, 13 grudnia 2014

EPILOG...


KILKA LAT PÓŹNIEJ, INNSBRUCK, SZPITAL...


       Cierpliwość w życiu jest najważniejsza. Bo to dzięki niej możemy się doczekać tego czego tak bardzo pragniemy. Dzięki cierpliwości spełniamy nasze marzenia. Dzięki niej także stajemy się szczęśliwi. Bo w życiu nie chodzi o to, żeby mieć wszystko tylko o to, żeby wiedzieć co jest najważniejsze i temu poświęcić się całkowicie. Temu oddać całe serce i duszę. Całego siebie. Człowiek nie jest stworzony po to aby odczuwać ból tylko po to aby dążyć do najprzyjemniejszych uczuć, wspomnień i dni. Celem jest przeżycie życia czując, że dzieliło się je z odpowiednią osobą. Że dało się z siebie maksimum. Że gdybyśmy mieli przeżyć je drugi raz, pomimo kilku błędów przeżylibyśmy je tak samo. Dokładnie tak samo, nie zmieniając nic. Bo w tym naszym życiu jesteśmy szczęśliwie spełnieni...
- Jeszcze raz kochanie... - wysapał.
- Nienawidzę Cię! - wykrzyczała.
- Wiem, nie wiem tylko dlaczego? - zapytał patrząc na Nią przerażonym wzrokiem. Trzymał Ją mocno za rękę. A właściwie to Ona trzymała Jego dłoń w żelaznym uścisku...
- Bo Ty mi to zrobiłeś! - wrzasnęła. 
- Ok, rozumiem, ale popatrz na tą lepszą stronę sytuacji... mamy dwójkę za jednym zamachem. - uśmiechnął się głupkowato ale w Jego oczach widziała strach i bezradność pomieszane z przerażeniem.
- Jak tylko obaj ze mnie wyjdą to Cię zabiję! A potem się z Tobą rozwiodę! - znowu wrzeszczała.
- Annika, jeszcze jedno pchnięcie i będziemy Go mieli. - usłyszała kobiecy głos. Jęknęła zmęczona ale jeszcze mocniej ścisnęła Mu dłoń.
- Kochanie zaraz złamiesz mi palce. - zauważył delikatnie.
- Nie potrzebujesz ich do skakania więc się zamknij! - wrzasnęła.
- Przemy! - znów krzyknęła kobieta...

***

- Strasznie długo to trwa. - stwierdziła podenerwowana brunetka chodząc w te i we wte po korytarzu.
- Gloria uspokój się. Dadzą sobie radę. - zaśmiała się trzymając na kolanach małą kiwająca się w każdą stronę, śliniącą się niesamowicie istotkę. Otarła słodkiej blondyneczce buzię śliniaczkiem w kwiatuszki a ta zachichotała powodując jeszcze szerszy uśmiech na ustach kobiety. 
- Mam być matką chrzestną jednego z Nich więc się martwię. Poza tym czy Ty słyszysz jak Ona krzyczy? To na prawdę tak boli? - zapytała przerażona. Kobieta się zaśmiała.
- Sama się przekonasz jak będziesz rodzić. - stwierdziła. 
- Jak znajdę w końcu męża. - westchnęła.
- O ile dobrze pamiętam to jest taki jeden chętny. - zauważyła brunetka na wózku.
- Tylko do tanga trzeba dwojga Steffi. - mruknęła na co maleństwo zareagowało głośnym parsknięciem i kolejnym ślinotokiem. - Bardzo zabawne Hannah, bardzo...
- Zdążyliśmy? - zapytała wesoła dziewczynka, której jasne włosy opadały na ramiona sięgając pasa. Wyrosła na śliczną, delikatną i bardzo wrażliwą nastolatkę. I choćby świat się walił zawsze się uśmiechała ukazując rządek śnieżnobiałych ząbków. Ukrywała emocje. Jak Jej ojciec. Ale nauczyła się we wszystkim odnajdywać pozytywne strony, jak Jej matka. No i była cholernie cierpliwa. Tego nauczyła się od ojczyma, do którego już zawsze będzie mówiła "wujku". I choć bardzo cieszyła się, że Jej ojciec związał się z Anniką jakoś nigdy nie potrafiła powiedzieć do blondynki "ciociu". To była po prostu Annika. A Thomas był kimś... kimś bardzo istotnym w Jej życiu. Kiedy nie robił tego ojciec, to On Ją wychowywał więc z samego szacunku jaki do Niego czuła nie potrafiła mówić Mu po imieniu... 
- Tak Tess, Twoi bracia jeszcze się rodzą. - zaśmiała się ponownie brunetka. - Gdzie zgubiłaś Thomasa? - spytała.
- Wujek szuka miejsca na parkingu. - wyjaśniła ale po chwili na korytarzu był też blondyn. Lekko zasapany.
- Chryste ile tu schodów. - wysapał.
- Mówiłam Ci, żebyś trenował ze mną to Ci się kondycja polepszy ale "nie, ja teraz mam wirtualne treningi" i co? I masz efekty wujaszku. - stwierdziła nastolatka bawiąc się z młodszą siostrzyczką. - Dobrze, że Stefan chociaż wykazuje dobre chęci. - mruknęła.
- Ciesz się, że Twój ojciec rodzi... A ja i tak sobie ze Stefanem porozmawiam. - stwierdził poważnie. Dziewczyna wywróciła jedynie oczami. Dokładnie tak samo jak Jej matka. Spojrzał na brunetkę i uśmiechnął się wesoło. Z każdym dniem wyglądała coraz piękniej. Tak Mu się przynajmniej wydawało i tak dla Niego było. I choć wiele przeciwności losu spotkali na swojej drodze ciągle kochali się tak samo mocno. A może jeszcze bardziej? Bo w Ich życiu wydarzył się cud. Cudem było pojawienie się na świecie Hannah. Bo jak nazwać pojawienie się dziecka kiedy usłyszy się, że zajście w ciążę będzie już prawie niemożliwe? I ciągle nie mógł się nacieszyć widokiem córki. Bo choć miał Lilly, którą kochał całym sercem i z którą spędzał każde wakacje, choć miał Theresę, którą zawsze traktował i kochał jak własną córkę, to Hannah była kimś wyjątkowym. Była częścią Jego i częścią Jej. Była Ich wspólnym, długo wyczekiwanym dziełem...
- Wiecie co? Ja to jestem już taka stara... - stwierdziła w pewnym momencie Theresa. - Mam dwie siostry, dwóch braci mi się rodzi i jestem najstarsza... - jęknęła. - Masakra jakaś normalnie. Kiszka na maksa.
- Tess, opanujże się. - powiedziała łagodnie brunetka. - Masz 12 lat. - dodała śmiejąc się, a malutka właśnie dostała czkawki. Była tak specyficzna, że za każdym razem kiedy dostawała czkawki zaczynała się śmiać.
- Nawet Hannah się z Ciebie śmieje. - zauważył wesoło blondyn i wziął córeczkę na ręce. W tym momencie z sali wyszedł szatyn, który mało co nie przewrócił się potykając się o własne nogi.
- I co? - spytała Gloria. Spojrzał na siostrę ciągle będąc bladym jak ściana w korytarzu.
- Dwóch. - wydukał. - Identycznych. - dodał blednąc jeszcze bardziej i runął prosto na podłogę...

     Życie lubi zaskakiwać. I choć nie zawsze są to pozytywne rodzaje zaskoczenia, takie też są potrzebne. Żeby stać się silniejszym, żeby jeszcze bardziej poczuć, że się żyje. I choć jest ciężko żyć, warto. Bo życie to cud, który zaczyna się w sypialni rodziców a kończy głęboko w ziemi. I pomiędzy tymi dwoma punktami jest bardzo długa droga. Kręta i wyboista. Ale co kawałek dająca wytchnienie, żebyś mógł zatrzymać się na moment, przemyśleć siebie samego. Dojść do wniosków i poprawić się. I z każdym kolejnym krokiem jest łatwiej mimo, że zdrowi już nie to, a wyboistości coraz większe. Wszystko jesteś w stanie przejść, jeśli masz z kim. Jeśli masz w sobie miłość. Bo to Ona najczęściej zaskakuje. Więc nie opieraj się, nie ukrywaj się kiedy Cię szuka...

Daj się zaskoczyć...



*******************************************
Epilog Moje Kochane :(
I choć jest bardzo optymistyczny i pełen szczęścia we wszystkich bohaterach to jest mi jakoś smutno.
Bo skończyła się historia, którą bardzo polubiłam mimo, że sama ją pisałam.
Przywiązałam się.
I chyba najbardziej do Tess.
(do dziecka które stworzyłam w opowiadaniu)
Ale każda historia ma swój koniec i choć wiem, zdaję sobie sprawę, że sporo z Was widziała zakończenie zupełnie inaczej to czuję, że dobrze to zakończyłam.
Gregor jeszcze skacze, Thomas odszedł.
A to opowiadanie było dla mnie takim małym pożegnaniem z Nim.
Mam nadzieję, że to zrozumiecie. :)

Podziękowania:
Każdemu z osobna i wszystkim Wam dziękuję :*
Jesteście najlepsze!
Moje kochane Anonimki jak i Kamila, Ann, Klaudia, Life is a joke i wszystkie z Was, których nie wymieniłam tutaj z imienia :*
Byłyście dla mnie ogromnym wsparciem, za które dziękuję :*
Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam, a jeżeli tak było to przepraszam :(

Zapowiedź:
Po długich rozmowach i konsultacjach ;)
A właściwie dzięki Kamili i Ann - moim pierwszym recenzentkom :*
Postanowiłam jednak stworzyć coś nowego.
Jak widać wg sondy zwyciężył Michi :)
Cieszy mnie to, bo mogę spróbować stworzyć Jego postać wg tego jak Go sama widzę.
Więc serdecznie Was zapraszam na opowiadanie o Nim właśnie :)
Mam nadzieję, że się skusicie i że będziecie tam równie często co tutaj i w tak samo licznej gromadce :*

Na razie Prolog (już teraz) i Pierwszy rozdział (za moment)  ;)
Od razu, bo mam tak pokręconą logikę, że wydaje mi się, że z prologu nic nie wynika :P
Zapraszam na:


Przesyłam Wam ostatnie buziole na Kilku prostych pytaniach... :*

piątek, 12 grudnia 2014

Pytanie trzydzieste drugie


INNSBRUCK, KATEDRA ŚW. JAKUBA

     Każda kobieta czeka na ten jeden jedyny i najważniejszy dzień w swoim życiu. Każda pragnie w Nim być najpiękniejsza, najważniejsza... Stać przy ołtarzu u boku mężczyzny, którego miłości jest pewna i którego sama darzy szczerą, prawdziwą miłością. Często droga do ołtarza jest trudna, ciężka i długa, bo życie nas nie oszczędza. Los zawsze płata jakieś figle, zawsze poddaje nas jakiejś próbie. Naszą miłość również. I choć niektóre związki bazują na potężnym uczuciu zdarza się, że miłość przegrywa walkę z czasem. Bo miłość to uczucie, które się odradza. Za sprawą odpowiedniej osoby. I często jest tak, że mamy w sercach dość miejsca na więcej niż jeden rodzaj miłości. Na tą prawdziwą, pełną namiętności, fascynacji, zaufania i na tą sentymentalną, pełną wspomnień. I tak też było z kobietą, która teraz siedziała w pięknej białej sukni, z cudownym, delikatnym stroikiem we włosach, z okrytymi futerkiem ramionami na wózku przed ołtarzem najpiękniejszej katedry jaką kiedykolwiek widziała. I patrzyła na mężczyznę, który stał obok Niej, który patrzył na Nią jakby nie wierzył, że to wszystko dzieje się na prawdę. A działo się. I mimo, że na zewnątrz było dziesięć stopni na minusie Oni czuli w sobie ciepło, które ogrzewało Ich od serca począwszy. Bo zwyciężyli...

- Ja Thomas biorę Ciebie Steffi za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.


- Ja Steffi biorę Ciebie Thomasie za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.


- Steffi przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.


- Thomas, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.


***

     Widział w Niej radość, widział szczęście, widział nadzieję, czyli wszystko to czego tak długo szukał, na co tak długo czekał. Czekał właśnie na Nią. I tego był pewien jak niczego innego. Bo choć był świadom popełnionych przez siebie błędów wiedział, że dostał zbyt wiele, żeby się załamać, żeby się poddać, żeby się obwiniać. Dostał przyszłość. Dostał możliwość zbudowania najpiękniejszej rzeczy jaka może spotkać człowieka. Rodziny. A nie ma nic bardziej pięknego i cudownego jak rodzina zbudowana z wzajemnej miłości. I choć oboje dużo przeszli i oboje mieli już kogoś na świecie kto kocha ich bezwarunkowo, nadszedł czas na zadbanie o siebie. 
   Uśmiech nie schodził Mu z twarzy kiedy widział jak bawi się usiłując zatańczyć makarenę na wózku. Codziennie ćwiczenia sprawiały, że zaczynała widzieć dla siebie szanse na to, że nie zawsze będzie zależna od kogoś, że może normalnie żyć ze swoim kalectwem. Że wszystko da się przezwyciężyć jeżeli jest się razem...
- Jak coś spieprzysz pierwszy nakopie Ci do dupy. Ale o tym już wiesz. - usłyszał obok. Uśmiechnął się i odwrócił w stronę przyjaciela. Szatyn stał z jedną ręką w kieszeni, w drugiej trzymał kieliszek z winem i cwanie się uśmiechał.
- Jak zobaczyłem Cię w tej muszce w kościele myślałem, że chcesz mi ślub zbojkotować. - powiedział szczerze, patrząc na wielką bordową muchę pod szyją przyjaciela. Ten jedynie się lekko skrzywił i odpiął uciążliwą część garderoby.
- Pasuje do sukienki. - mruknął niezadowolony. Blondyn jedynie się zaśmiał. Szatyn spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się szeroko. - Ożeniłeś się Thomas. - zaśmiał się.
- Na to wygląda. - odparł patrząc w kierunku swojej żony.
- I jak wrażenia? - zapytał również patrząc na brunetkę, którą teraz usiłował obrócić ojciec Thomasa.
- Nigdy nie byłem tak spokojny Gregor.
- Spokojny?
- Ożeniłem się z kobietą, którą kocham od kiedy Ją poznałem. Z która przeżyłem dobre i gorsze chwile i która też mnie kocha, choć Ją zawiodłem. Przeszliśmy przez wiele Greg, a bawimy się na własnym weselu. Jestem spokojny o swoją przyszłość bo teraz jestem pewien, że co by się nie działo to już zawsze będziemy razem. - odpowiedział szczerze. Zerknął na przyjaciela, który teraz patrzył na blondynkę bawiącą się z Theresą i Lilly na parkiecie. - Tobie też przydałoby się trochę spokoju. - dodał.
- Ja i spokój się nie sprawdza Thomas. - stwierdził upijając łyk wina.
- Wiesz... jest wiele rodzajów spokoju. My ze Steffi jesteśmy trochę nudni jeśli o to chodzi ale Ty i Annika...
- Ja i Annika to mieszanka wybuchowa. - przerwał Mu. - Gdybyśmy byli małżeństwem rozwodzilibyśmy się z częstotliwością co drugi dzień.
- To i tak rzadziej niż zakładałem. - zaśmiał się blondyn. Schlierenzauer tylko wywrócił oczami.
- Gdzie będziecie mieszkać? Dalej w tym mieszkaniu zastępczym? - zapytał. Morgenstern spojrzał na przyjaciela uważnie. - Pytam bo zależy mi na wygodzie Theresy, jeśli chcecie, może z Nami jeszcze pomieszkać.
- To nie będzie konieczne. Mam dla Nich niespodziankę. - uśmiechnął się tajemniczo.
- Ok. Ale nie kupiłeś żadnego zamku w Szwajcarii prawda? Miałbym trochę nie po drodze na skocznię. - zauważył.
- Nie, nie w Szwajcarii...

***

- Promieniejesz. - zauważyła z szerokim uśmiechem Gloria, która teraz siedziała obok brunetki i polewała kolejne kieliszki alkoholu. 
- Wyszłam za mąż. - stwierdziła. Powiedziała to tak jakby jeszcze w to nie wierzyła. Ale szczęście biło od Niej na kilometry. - Jestem mężatką dziewczyny. Jutro wyjdą mi pierwsze zmarszczki. - zaśmiała się.
- Jeśli od wychodzenia za mąż pojawiają się zmarszczki to moja cera na zawsze już pozostanie nieskazitelnie piękna. - stwierdziła blondynka i wypiła kolejny kieliszek alkoholu. Brunetki zaśmiały się wesoło.
- Nie panikuj. Wiesz, że mój brat ma ciężki zapłon i opóźnione reakcje na bodźce. - powiedziała Gloria.
- Jesteś jeszcze taka młoda... na prawdę chcesz się już na zawsze uwiązać przy boku najbardziej irytującego faceta na ziemi? 
- Steffi... istnieją rozwody. - oświadczyła.
- Dobra, dość o czekaniu na oświadczyny bo i ja się załamię a przypomnę Wam, że ja nadal czekam na mojego księcia z bajki więc bądźcie tak dobre i pozwólcie mi złapać bukiet, który właśnie powinnaś rzucać Steff. - stwierdziła i wjechała z Panną Młodą na środek sali.
    Blondyn podszedł do kobiety i pochylając się nad Nią dał Jej słodkiego całusa.
- Gotowa na skazanie jakiejś niewiasty na myślenie o weselu? - zapytał wesoło.
- Niech się męczą. - puściła Mu oko. Zaśmiał się i stanął zaraz za Nią dłońmi zakrywając Jej oczy. Wszystkie panny ustawiły się w dość dużej grupie w niewielkiej odległości za parą na środku. Theresa będąca teraz na rękach u swojego ojca liczyła głośno do trzech.
- Raz! Dwa! Trzy! - wrzasnęła. Kiedy brunetka odwróciła się żeby zobaczyć kto złapał bukiet zaśmiała się widząc wręcz zrozpaczoną blondynkę, która z niedowierzaniem patrzyła na wiązankę w swoich rękach.
- Świetnie. - skomentowała. - Teraz sobie wszyscy poczekają na następne wesele. - stwierdziła.
- Nie panikuj. - puściła Jej oko brunetka. I przyszłą kolej na mężczyzn. Rzut krawatem był jeszcze zabawniejszy niż bukietem bo nie zdawała sobie sprawy, że koledzy Thomasa są tak zdesperowani. Rzucili się na krawat jakby to była kryształowa kula. 
- Wygrałem! Żenię się! - wrzasnął zwycięzca.
- Trzeba mieć dziewczynę Stefan! - krzyknął Manuel złośliwie. Spojrzała na szatyna, który w tej zabawie nie uczestniczył. Stał w kącie z założonymi rękami i tylko kręcił głową widząc całe to zamieszanie. Blondynka natomiast siedziała przy stoliku i patrzyła na Niego z czymś takim w oczach... Serce się krajało.
- Czemu się nie bawiłeś? - zapytała podjeżdżając do Niego.
- Nie wierze w te bzdury. Dobrze wiesz, ze chciałem ślub z Vegas bez tych wszystkich pierdół. - przypomniał.
- I dzięki Bogu za Ciebie nie wyszłam. - złożyła ręce jak do modlitwy powodując że się zaśmiał. - Nawet Jej nie pogratulowałeś zwycięstwa.
- Złapała tylko jakieś charabuździe. - zauważył.
- Te charabuździe kosztowały 150 euro. - powiedziała udając oburzenie. Znów się zaśmiał. - Idźże do Niej. 
- Boję się.
- Czego? - zdziwiła się.
- Że zacznie gadać o ślubie.
- I?
- I? I nie chcę...
- Nie chcesz ślubu tak?
- Chcę ale...
- Ale co?
- Nie wiem. - westchnął.
- Kochasz Ją? - zapytała. Spojrzał w kierunku blondynki. Wpatrywała się w bukiet leżący teraz na stole zaraz przed Nią. Uśmiechnął się. - No to powiedz Jej to. - walnęła Go pięścią w brzuch.
- Ej! Jadłem przed chwilą krokieta! - oburzył się. Wywróciła tylko oczami i odjechała. Pokręcił głową. - Przedtem nie była taka upierdliwa. - mruknął idąc w kierunku blondynki. Usiadł zaraz obok Niej.
- Hej... - zaczął. - Bolą Cie nogi?
- Nie, dlaczego? - zapytała nie wiedząc o co Mu chodzi.
- Bo cały dzień chodzisz mi po głowie. - wyszczerzył się. Patrzyła na Niego jakby urwał się z choinki.
- Bardzo denny tekst na podryw. Próbuj dalej.
- Gdybyś była kanapką z McDonalda nazwałbym Cię McBeauty. - znów się wyszczerzył. Pokręciła głową i biorąc bukiet udała się do wyjścia. Poszedł za Nią. - Zaczekaj. - chwycił Ją za rękę w szatni.
- Co chcesz?
- Wyjdź za mnie. - powiedział patrząc prosto w Jej oczy. 
- Za dużo wypiłeś. - skomentowała prosząc o swój płaszcz.
- Ej mówię coś do Ciebie!
- A ja nie będę słuchać i patrzeć jak robisz z siebie idiotę.
- Właśnie poprosiłem Cię o rękę, to nazywasz idiotyzmem? - oburzył się.
- Nie tak prosi się o rękę! - warknęła. Zacisnął zęby.
- Poczekaj tu. - powiedział i wybiegł gdzieś na zewnątrz. Westchnęła i pokręciła głową ale wróciła na salę. Stanęła obok filara ciągle patrzyła na bukiet, który miała w dłoniach. Nie chciała patrzeć na parę młodych. Zbyt dużo uczucia widziała pomiędzy Nimi. Uczucia, którego być może nigdy się nie doczeka z Jego strony. A już myślała, że wszystko zaczęło się układać przez te ostatnie dni. Że Go choć odrobinę naprawiła, że Jego uczucia wobec Niej są choć trochę szczere, że może zacząć wierzyć w Jego słowa... A On znowu zaczął się zachowywać jak dzieciak. Widocznie nikt oprócz Steffi nie zasługiwał na Jego prawdziwość... - Jestem. - wysapał obok Jej ucha. Odwróciła się w Jego stronę i lekko zdziwiona spojrzała na Niego. - Wyjdź za mnie. - wysapał opierając się na kolanach. Znów złość wyszła na Jej twarz. A wszystkiemu przyglądało się całe wesele. A najbardziej Para młoda. Z dziwnymi uśmiechami na twarzach. W tym momencie poczuła się jak atrakcja. 
- Już Ci mówiłam, że nie tak się oświadcza! - warknęła chcąc odejść ale złapał Ją za łokieć, wyrwał Jej bukiet z rąk i praktycznie runął na kolana wprost przed Nią. Wystawił rękę z bukietem w Jej stronę a drugą wygrzebał coś z kieszeni marynarki. Zaniemówiła.
- Nie wiem jaki masz rozmiar ale można zmniejszyć. - wysapał. - Wyjdziesz za mnie czy mam o to zapytać na skoczni w Planicy? - spytał...

***

- Ale... o mój Boże tu jest pięknie... - szepnęła zakrywając usta. Ręką mocno obejmowała szyję Austriaka jednocześnie rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko było takie eleganckie a zarazem ciepłe i bardzo rodzinne. Każde pomieszczenie w tym domu było urządzone tak aby czuć bliskość osób w nim mieszkających. Dom był spory, parterowy i bardzo przestronny. Położony na obrzeżach Innsbrucka.
- Pokój Theresy obejrzymy jutro kiedy Gloria Ją przywiezie. - powiedział niosąc Ją przez korytarz.
- Ej, a kuchnia? - zapytała kiedy mijali to pomieszczenie ale tam nie wstąpili.
- Jutro. - powiedział zadowolony.
- A tutaj co jest? - zapytała mijając kolejne drzwi.
- Jutro. - powtórzył coraz bardziej rozbawiony Jej ciekawością.
- Dzisiaj mam prawo zobaczyć tylko salon? Mam tutaj mieszkać Thomas... - zauważyła.
- Ze mną. - przypomniał. - Dlatego pokazuję Ci dzisiaj to co najważniejsze dla Nas.
- I salon jest taki dla Nas ważny? - zapytała śmiejąc się.
- Salon był po drodze i nie ma do Niego drzwi. - wyjaśnił.
- Po drodze do czego? - spytała.
- Do sypialni kochanie. - oznajmił z pełną powagą i otworzył drzwi do najbardziej spokojnego pomieszczenia jakie kiedykolwiek widziała. Wszędzie spokojny błękit i beż. Elegancja, klasa i delikatność. I to wielkie łóżko... - Mam nadzieję, że Ci się podoba, bo mam zamiar spędzić tutaj z Tobą większość życia. - puścił Jej oko. Zaśmiała się wesoło.
- Jesteś nienormalny. - powiedziała całując Go czule.
- Ale Cię kocham. - powiedział poważnie. - I mam zamiar Cię teraz wykorzystać. - powiedział cwanie i położył Ją na miękkiej pościeli...


***********************

I tak oto doszliśmy do ostatniego rozdziału tej historii. :)
Przepraszam wszystkich, którzy mieli jednak nadzieję na wspólną przyszłość Gregora i Steffi.
Zawsze to On wygrywa główną bohaterkę więc postanowiłam, że teraz będzie inaczej.
Poza tym póki co to moje ostatnie opowiadanie z Gregorem i Thomasem w rolach głównych więc chciałam jakoś wyważyć ich szczęście. 
I obaj je tutaj znaleźli.
Epilog już jutro ;)
Buziole :*

P.S.: Rozdział dedykuję Kamili Sztuk :*
Wiem, że płaczesz nad tym co stworzyłam, bo widziałaś tutaj inne zakończenie więc przepraszam! :*

środa, 10 grudnia 2014

Pytanie trzydzieste pierwsze

MIESZKANIE GREGORA...


      Ciepło bijące od Jej nagich pleców było przyjemne. Na tyle przyjemne, że kiedy zamykał oczy i zamykał Jej drobne ciało w czułym uścisku był w stanie zapomnieć na moment, że to Ona. Przez ten jeden krótki moment znów czuł się spokojny i szczęśliwy. Kochany... I wtedy mógł spokojnie zasnąć. Tym razem jednak to się nie stało. Coś siedziało uparcie w Jego głowie. Coś przeszkadzało w normalnym zanurzeniu się we śnie. Jedyne co mógł zrobić to otworzyć oczy i wpatrywać się w księżyc za oknem jednocześnie delikatnie głaszcząc Jej ramię...
- Zaskoczyłeś mnie dzisiaj. - powiedziała cicho. Spojrzał na Jej twarz, której oświetlony przez księżycowe światło profil teraz widział przed sobą. 
- Czym? - zapytał.
- Wszystkim. - odparła. - Byłeś dzisiaj inny Gregor. Walczyłeś o szczęście Steffi mimo, że cholernie Cię to bolało i jeszcze więcej kosztowało. - dodała cicho. Na moment przestał Ją głaskać żeby móc w skupieniu obserwować Jej twarz. - Nie jestem głupia. Widzę jak ważna dla Ciebie jest. - wyjaśniła czując Jego reakcję. - Pojechałeś do Thomasa zamiast wykorzystać szansę i zostać z Nią. Zrezygnowałeś z Niej właśnie dla Niej. 
- Znów mi powiesz, że jestem frajerem? - lekko zadrwił ale wyraźnie wyczuwała w tym sarkazmie reakcję obronną na Jej spostrzeżenia.
- Nigdy nie spotkałam kogoś kto tak wiele poświęciłby z powodu miłości. - powiedziała szeptem. Zamilkł. - Nie wyobrażam sobie jak bardzo musi Cię to boleć. Ale jeśli ból jest zależny od tego jak bardzo Ją kochasz... - urwała na moment. Delikatnie obróciła się w Jego stronę żeby móc spojrzeć Mu w oczy. Cierpiące oczy. Pełne bólu i poczucia straty. Ale takie pragnące bliskości... Splotła Ich dłonie i znów spojrzała w te Jego czekoladowe tęczówki. - Obiecałeś mi kiedyś, że mnie naprawisz, pamiętasz? 
- I zważając na Twoje reakcje przez kilka ostatnich nocy to chyba całkiem nieźle mi poszło. - odparł znów próbując być tym zawadiackim Gregorem. Delikatnie się uśmiechnęła ale w Jej oczach nadal była powaga. 
- Naprawiłeś mnie. Całkowicie. - powiedziała. - Dzisiaj coś w Twoim życiu skończyło się definitywnie Greg. Szanse na to o czym zawsze marzyłeś a nie miałeś wcześniej odwagi by o to zawalczyć zniknęły. - dodała powodując na Jego twarzy grymas bólu, który usiłował nieudolnie zlikwidować. Pogłaskała Go po policzku nadal wpatrując się w Jego oczy, które teraz wyglądały jak oczy dziecka, które się zgubiło i bardzo chce znaleźć się już w domu. Przy matce... - Dzisiaj rozpadłeś się na milion kawałków jak rozbity wazon. Widziałam to przed salą w szpitalu więc nie zaprzeczaj. - stwierdziła widząc jak kręci głową. - Naprawiłeś mnie więc pozwól mi się odwdzięczyć... - powiedziała zbliżając swoje usta do Jego ust. Zamknął oczy chcąc opanować wybuchające w Nim już emocje. - Pozwól mi naprawić Ciebie Gregor... - wyszeptała całując Go delikatnie i powoli. 
- Nie. - powiedział odsuwając Ją od siebie. Zawód i zaskoczenie wypisane na Jej twarzy mówiło wszystko. - Jeszcze nie teraz. - dodał wyjaśniając. - Dopiero kiedy Cię o to poproszę. - stwierdził. Pokiwała lekko głową ale nie była przekonana co do tego czy kiedykolwiek o to poprosi. Po chwili wstał i zakładając na siebie spodnie i sweterek rzucił tylko ciche "wrócę zanim wstanie Thithi" i wyszedł zostawiając Ją w osłupieniu...


SZPITAL...

     Dużo myśli pojawia się nocą kiedy nie można zasnąć. Zbyt wiele. Te dobre jak wizje przyszłości z Thomasem, ślub i Jego miłość przeplatają się z tymi najgorszymi, z obawami o to, że jednak nie dadzą rady, że kiedyś to będzie dla Niego zbyt wiele i co wtedy? Będzie walczyć za wszelką cenę czy podda się od razu nie chcąc utrudniać Mu życia jeszcze bardziej? Ale czy ktoś mówiący o dzieciach, o wspólnym domu, o spędzanych razem świętach... Czy ktoś kto z taką iskrą w oczach o tym opowiada na prawdę kiedyś jeszcze się przestraszy i podda? Ludzie uczą się na swoich błędach. A blondyn przecież bardzo szybko wyciągnął wnioski. Wrócił. Przeprosił. Był szczery... I kiedy mówił, że kocha i chce spędzić z Nią resztę życia miał w oczach to co widziała w Jego oczach jeszcze kilka tygodni temu. Nadzieję, szczęście i radość kiedy zgodziła się na...
- Nie śpisz. - usłyszała cichy głos. Odwróciła głowę w kierunku drzwi do sali i ze zdziwieniem popatrzyła na gościa. - Mogę? - zapytał opierając się o futrynę drzwi.
- Jest grubo po północy Gregor. - zauważyła.
- Nie pytałem o godzinę tylko o to czy mogę wejść. - zauważył wywracając oczami.
- Nadal robisz to gorzej ode mnie. - stwierdziła lekko rozbawiona. Sam się słabo zaśmiał. - Wchodź. - dodała unosząc się na rękach.
- Pomogę Ci. - zaproponował. 
- Nie trzeba. Dużo ćwiczyłam. - powiedziała zadowolona z tego, że może sama się podnieść i usiąść na łóżku. Usiadł na krzesełku obok i po prostu na Nią patrzył. Uśmiechała się pogodnie. Mimo, że nie mogła chodzić na Jej twarzy znów widział ten beztroski uśmiech jakby ponownie miała 18 lat. - Popraw mnie jeśli się mylę ale normalny człowiek o tej porze śpi a nie włamuje się na oddział rehabilitacyjny do szpitala. - powiedziała po chwili milczenia.
- Owszem.
- Więc co tu robisz? - spytała przechylając lekko głowę w prawo. Jakby chcąc przytulić się do poduszki.
- Tyle lat mnie znasz i nadal uważasz za normalnego? - tym razem to On zapytał. Z tym swoim szelmowskim uśmiechem w dodatku. Nie mogła się nie zaśmiać.
- Stęskniłeś się za dokuczaniem mi. - powiedziała mrużąc oczy.
- Strzelaj dalej. - puścił Jej oko. 
- Przyszedłeś pogadać o Annice. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Wziął głęboki wdech i przeciągle wypuścił powietrze z płuc.
- Myślałem, że dłużej Ci to zajmie. - przyznał nerwowo się śmiejąc.
- Jest dla Ciebie ważna ale boisz się, że Ją zranisz jak kiedyś mnie, a tego bardzo nie chcesz. 
- Skąd ten pomysł? - zapytał patrząc na Nią uważnie.
- Bo chcesz o Niej rozmawiać po północy, w szpitalu... i przypuszczam po jakiejś ciężkiej sytuacji, do której sam doprowadziłeś. - odparła. Zamilkł. Zawsze była dobrą obserwatorką. Jeśli chodziło o innych, jeśli o Nią... bywało z tym różnie. - I podejrzewam dlaczego chcesz rozmawiać o tym właśnie ze mną. - dodała ciszej. 
- Powinnaś zostać wróżką. Minęłaś się z powołaniem. - stwierdził złośliwie. Nie nabrała się już na tą Jego maskę. 
- Ostatnio zdeptałeś tą maskę Gregor. Nie twórz Jej od nowa. - powiedziała spokojnie. - Nie będę chciała do Ciebie wrócić. - dodała poważniejąc. Zaśmiał się nerwowo.
- Od kiedy jesteś taka bezpośrednia? - zapytał.
- Od kiedy widzę szansę na to, żebyś...
- ...się w końcu odpieprzył? - spytał.
- ...żebyś w końcu był szczęśliwy. - poprawiła Go. - Chodź tu. - poklepała miejsce obok siebie. Usiadł na Jej łóżku i uważnie na Nią spojrzał. Wzięła do rąk Jego dłoń i zaczęła kreślić po niej kółka kciukami. - Za dwa tygodnie wychodzę za mąż Gregor. - powiedziała na jednym wydechu. Cicho ale na tyle wyraźnie, żeby każde Jej słowo dotarło prosto do Niego. Widziała cień przemykający po Jego twarzy ale musiała kontynuować. Musiała to zrobić dla Jego dobra. - Thomas powiedział mi co dla Niego... co dla Nas zrobiłeś. - odezwała się po chwili. 
- Zrobiłem to dla Ciebie. Bo widziałem jak mimo wszystko Go kochasz. - poprawił Ją. Pokiwała kłową.
- No właśnie... Kocham Go. Kocham Thomasa, kocham Theresę... Kiedyś bardzo kochałam Ciebie Gregi. - uśmiechnął się słysząc to określenie. 
- Za dużo narozrabiałem?
- Za długo czekałeś z przeprosinami. - poprawiła Go. - To wszystko wygasało. Aż zgasło. 
- Może gdybyś sobie pozwoliła na to, żeby znów odpaliło... - zaczął ale przerwała Mu.
- I odpaliło. - powiedziała pewnie. - Ale dzięki Thomasowi. Przy Nim znów czuję się kochana, nie oszukiwana, czuję się w pełni kobietą. A nie zabawką.
- Do końca życia sobie nie wybaczę tego jak Cię wtedy potraktowałem. - pokręcił głową. Ścisnęła mocniej Jego dłoń.
- To sobie wybacz bo ja to już zrobiłam. - puściła Mu oko. Znów się uśmiechnął. - Chcę żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jeśli będę umiała to Ci pomogę ale tylko jako przyjaciółka. 
- Będziesz potrafiła się ze mną przyjaźnić po tym wszystkim?
- To pytanie powinieneś skierować do samego siebie. - odparła poważnie. Teraz to On kręcił kółka kciukiem po Jej dłoni.
- Nie wiem co mam robić Steffi. - westchnął w końcu. - Myślałem... myślałem, że jeśli będę z Anniką to zapomnę o Tobie i schowam gdzieś to co do Ciebie czuję. Że może będę potrafił się znowu zakochać, tak na prawdę... - przerwał. - Ale kiedy patrze na Nią... za każdym razem mam w głowie wizje jak Ty byś to zrobiła, jak byś się zachowała w danej sytuacji...
- Więc przestań Ją porównywać do mnie i zobacz w końcu z kim jesteś. - zaproponowała. Spojrzał na Nią zdezorientowany. - Ciągle widzisz mnie zamiast Niej. Wiesz doskonale co robię zaraz po przebudzeniu, wiesz co robię przed snem, wiesz jak się zachowam widząc Twoje skarpetki obok kosza na brudy... - znów się uśmiechnął. - Teraz popatrz z odwrotnej strony.
- Czyli jak?
- Zastanów się co Ona robi w tych sytuacjach. - powiedziała. - Opowiedz mi o Niej Gregor. Opowiedz mi o swojej dziewczynie. - wzruszyła ramionami. Spojrzał na Ich splecione dłonie i pokręcił głową. Musiał się chwilę zastanowić nad odpowiedzią. Był z Anniką już jakiś czas a tak właściwie to niewiele o Niej wiedział...
- Jest wredna. - stwierdził. Uśmiechnęła się ale nie przerywała Mu. - Ciągle mówi mi, że jestem frajerem i idiotą. Krytykuje każdą moja decyzję. Wyciąga na wierzch każdą głupią sprawę. Czepia się wszystkiego co zauważy a najczęściej tego co zauważy we mnie. - kontynuował. - Irytuje mnie tą swoją spostrzegawczością bo nie mogę spokojnie obok Niej usiąść, żeby nie zaczęła znowu swojej gadki typu "No wyżal się w końcu idioto!" - stwierdził śmiejąc się. - A jak już mnie zmusi do mówienia to sama nic nie mówi tylko albo potakuje albo kręci głową, żeby na końcu walnąć mi kazanie na temat tego jaki ślepy i beznadziejny jestem. - dodał. Zamilkł.
- I co potem? - spytała cicho. Wzruszył ramionami.
- Potem przypomina mi, że mam córkę. I że nie jestem pępkiem świata. I że mimo tego, że jestem jaki jestem istnieje ktoś kto to wszystko wytrzymuje. A potem jest zazwyczaj całkiem niezły sex. - stwierdził. Znów wywróciła oczami. - Jest dużo mądrzejsza niż myślałem że jest. Widzi więcej niż chciałbym komukolwiek pokazać.
- Przeszkadza Ci to? - zapytała bawiąc się Jego palcami.
- Właściwie to... jest mi z tym dobrze. - odparł. - Bo nie muszę nic mówić a Ona i tak wie że coś jest nie tak. - przerwał na chwilę. - Ma straszny budzik. Głowa mnie od niego boli. Siedzi godzinę w łazience, bo chce wyglądać jak prawdziwa dziennikarka. - pokręcił ze śmiechem głową. - I zawsze wiąże włosy do pracy. A jak wraca to je rozpuszcza i każdy sterczy w inną stronę. Na zimnie się czerwieni i jak zmarznie to tak śmiesznie dygocze... - patrzył teraz w jakiś niewiadomy punkt na pościeli. - Nie znosi Twojej herbaty, woli kawę rozpuszczalną i wszczyna wojnę jak wsypię za dużo cukru... Całkiem dobrze gotuje i ma świetny kontakt z Thithi. I chyba jako jedyna lubi to zdrobnienie. - dodał. - Zanim położy się do łóżka musi 500 razy poprawić włosy. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie... Bez makijażu wygląda tak samo perfekcyjnie jak w nim, chciałaby kiedyś skoczyć na bungee. Jest nienormalna. - skwitował wracając wzrokiem do brunetki. Milczała. Na Jej ustach cały czas błąkał się uśmiech. Ciągle też trzymała Go za rękę.
- A teraz wyobraź sobie swój dzień bez tego wszystkiego. - powiedziała...

MIESZKANIE GREGORA...

     Pierwszy raz pozwoliła sobie na taką słabość. Bo pomimo tego, że wcześniej wiele razy była raniona nikt nigdy nie odepchnął Jej tak jak teraz On. Będąc z Nią był obok Niej. Czuła się po prostu dodatkiem. Potrzebnym tylko od czasu do czasu. Dlatego łza spłynęła po policzku zaraz za poprzednią. I kolejna... Poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Była tak zamyślona, że nie usłyszała kiedy wrócił. Drgnęła.
- Nie wiedziałem, że potrafisz płakać. - powiedział cicho tuląc Ja do siebie. 
- To od cebuli. - stwierdziła będąc twarzą w Jego koszulce.
- Cebula cholernie Cię za to wszystko przeprasza. - powiedział wprost do Jej ucha. Podniosła głowę żeby na Niego spojrzeć. Po raz pierwszy chyba widziała w Jego oczach iskierki. A na ustach słaby uśmiech. Po raz pierwszy było to szczere. Była zdezorientowana. - I obiecuje, że nigdy więcej nie pozwoli Ci myśleć, że jesteś tylko kimś zamiast. - dodał poważniejąc. - Spróbujmy jeszcze raz Annika. - wyszeptał zbliżając swoje usta do Jej ust. - Nie mogę Cię stracić... - dodał całując Ją delikatnie. - Nie chcę Cię stracić. - mówił pomiędzy pocałunkami.
- Nie chcesz być sam. - poprawiła Go cicho. Ujął Jej twarz w dłonie i spojrzał prosto w oczy.
- Nie chcę być bez Ciebie. - powiedział dobitnie. 
- Gregor to nie ma sensu. - jęknęła cicho. W oczach miała rezygnację a On strach.
- Dlaczego? - spytał zaskoczony.
- Bo Cię kocham idioto. - wyszeptała a z Jej oczu znów popłynęły łzy. I coś ruszyło. Coś ruszyło się w Nim. W sercu... 
- Więc mnie napraw... - powiedział z determinacją w głosie. - I pozwól mi Cię kochać...


***********************
A dziś więcej Gregora. :)
Po ostatnich komentarzach doszłam do wniosku, że rzeczywiście nie warto za bardzo kombinować z dalszymi losami moich bohaterów.
A po długiej rozmowie z jedną z Was (dziękuję za wsparcie :*) doszłam do wniosku, że jeszcze jeden rozdział i epilog to będzie wystarczająco dużo.
Mam nadzieję, że Was nie zawiodę.
I że mimo wszystko będzie się Wam podobało. :)
Ann! Wiem jak bardzo nie znosisz Steffi ale już nie długo będziesz się z Nią męczyła ;)
Mimo wszystko Cię kocham :*
A! ANKIETA.
Tam na dole, trochę niżej jest ankieta.
Nie obiecuję niczego, bo jak już wspominałam mam zamiar troszkę odpocząć od opowiadań, żeby jakiegoś chłamu znowu nie wymyślić. ;)
Ale mimo to wybierzcie.
Może kiedyś się przyda.
A może ktoś mnie jednak przekona do napisania jeszcze czegoś.
Na razie mam za dużo pomysłów i nie mogę zebrać ich w jedną całość.
Buziole :*

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Pytanie trzydzieste

DOM KRISTINY...


     Kolejna dawka zimnej wody na głowę i wściekły wzrok blondyna, który był cały przemoczony. Trząsł się z zimna i nie tylko. Oczy miał zaczerwienione, zupełny brak siły w mięśniach i zapewne cholerny ból głowy. Wyglądał jak chodzące nieszczęście. 
- Doprowadź się do porządku a potem pogadamy. - szatyn rzucił Mu na łóżko świeże ubrania i duży ręcznik.
- Nie chce mi się z Tobą gadać. - stwierdził zdenerwowany zachowaniem Schlierenzauera.
- Nie obchodzi mnie to! - warknął. - Jak się ogarniesz to czekam na dole. Masz 15 minut. - powiedział wyraźnie wściekły i wyszedł trzaskając drzwiami... Miał serdecznie dosyć widoku blondyna jak na jedną noc. Przez kilka godzin próbował Go dobudzić, potem próbował z Nim rozmawiać ale ten ciągle tylko powtarzał, żeby zostawić Go w spokoju. A On nie mógł zostawić Morgensterna w spokoju dopóki nie zacznie się zachowywać jak dorosły odpowiedzialny facet, który wiele obiecał i póki co obietnic nie dotrzymywał. I gdyby tylko złożył te obietnice komuś innemu szatyn miałby to gdzieś. Wspierałby blondyna ale nie oceniał i nie traktował jak największego frajera pod słońcem, starałby się zrozumieć. Ale Thomas obiecał coś Steffi. A nie jakiejś kobiecie, której imienia szatyn pewnie by nie zapamiętał. I to była zasadnicza różnica. Bo na Steffi zależało Im obu. Chyba...

***

    Zimny prysznic to było to czego w tej chwili potrzebował. Głowa choć na chwilę przestawała boleć, ciało choć drżało to powoli uspokajało się. Umysł trochę trzeźwiał ale nadal czuł się jakby Go walnął jakiś potężny młot. Czuł jakby coś w Nim się rozpadło. Bo Jego najgorsze przypuszczenia się spełniły. Znalazł nadzieję i coś pieprzło. Nie poradził sobie. Sam z wielkim problemem. Z czymś co zmieni Jego życie już na zawsze. Już nigdy nic nie będzie takie samo...
   Ubrał czyste ubranie i niechętnie zszedł do jadalni. Dom wydawał się być pusty. Nie słyszał śmiechu Lily, nie słyszał narzekań Kristiny na Sebastiana i Jego uciążliwe nawyki zostawiania wszystkiego wszędzie tylko nie na swoim miejscu... Jedyne co słyszał to brzęczącą lodówkę i stukanie palców o blat. Usiadł na przeciwko szatyna i wziął do rąk kubek z gorącą kawą, którą przyjaciel Mu przygotował. Jeszcze przyjaciel. Chyba przyjaciel...
- Gorzka. - wykrzywił się próbując czarny napój.
- I z cytryną, żebyś wytrzeźwiał do końca. - odparł z wyraźną pretensją w głosie Schlierenzauer. Blondyn spojrzał na Niego uważnie. 
- Po co przyjechałeś? - zapytał cicho.
- Na początku chciałem obić Ci oblicze ale Kristina nie pozwoliła. Krew ciężko spiera się z pościeli. - odparł. - Co Ty wyprawiasz? - zapytał. Blondyn wzruszył ramionami.
- Nie wiem o co Ci chodzi. - burknął upijając kolejny łyk kawy.
- Nie denerwuj mnie bardziej bo przysięgam, że jeszcze chwila i będę miał gdzieś czy z krzywym nosem będziesz mógł jeździć w rajdach. - warknął.
- Co Ci mam powiedzieć Greg? - zapytał poważnie. Patrzył szatynowi prosto w oczy. W Jego oczach natomiast widać było bezradność, ból i ogromny strach. - Że wszystko mi się wali? Że nie radzę sobie z tym co się stało? Że nie wyobrażam sobie przyszłości? Że nie wiem jak teraz mam się zachowywać i co przy Niej mówić? Nie potrafię zachowywać się jakby nic się nie stało bo stało się za dużo!
- Więc zamiast zmierzyć się z tym wszystkim wolisz uciec tak? Łatwiej jest się napić niż szczerze porozmawiać, jasne. Tylko Ona tam głupia ciągle Cię kocha i nie wyobraża sobie życia bez Ciebie. Usprawiedliwia Cię na każdym kroku. Czeka na Ciebie! - warknął zdenerwowany. Blondyn lekko skrzywił się na te słowa. - Przysięgałeś, że Ją kochasz, że już zawsze będziecie razem a teraz co? Trudna chwila i znikasz? Brawo Thomas! - klasnął w dłonie.
- Kto jak kto ale Ty raczej nie masz prawa pouczać mnie na temat ucieczek przed trudnościami. - odburknął.
- Zamknij się i mnie posłuchaj! - wrzasnął. - Właśnie dlatego, że popełniłem tyle błędów mam prawo Cię pouczać, bo za bardzo mi na Niej zależy, żeby bezradnie patrzeć jak z Jej oczu znika szczęście! Jak po raz kolejny ktoś tak cholernie Ją rani! Jak znowu zostaje ze wszystkim sama! 
- To leć do Niej! Wyznaj Jej tą swoją pokręconą miłość i błagaj o to żeby do Ciebie wróciła! - blondyn również nie wytrzymał z nadmiaru emocji.
- Nawet nie wiesz jak cholernie wielką mam na to ochotę! I zrobiłbym to gdybym tylko miał choć 1% szans na to, że mnie kocha ale nie mam! Bo ta kretynka kocha Ciebie! - wykrzyczał Mu prosto w twarz...

SZPITAL, SALA REHABILITACYJNA...

     Jeden punkt. Jeden jedyny, w który usiłowała cały czas patrzeć i skupić się na tym na czym powinna a nie błądzić myślami gdzieś za blondynem. Wzięła głęboki wdech i ponownie spięła wszystkie mięśnie, których obecnie mogła użyć. Zmęczenie wypisane na Jej twarzy było widoczne dla wszystkich oprócz Niej. Bo oprócz tego zmęczenia nie miała nic. Szpital był więzieniem, sala była więzieniem, łóżko było więzieniem... Jej ciało było Jej własnym więzieniem. Ale wtedy przypominała sobie, że jest Theresa. 5-latka, dla której musi być silna, gotowa do poświęceń i cierpliwa. I to z tym miała największy problem...
- Może na dziś już wystarczy? - zapytał rehabilitant widząc jak Jej ręce drżą kiedy po raz kolejny unosiła się na nich na wózku. - To, że zdjęliśmy gips nie oznacza, ze ręka jest zdrowa. - zauważył.
- Mówił Pan, że nie jest złamana. - powiedziała ciężko dysząc i po raz kolejny próbując się podnieść, co bez pomocy nóg, na których mogłaby się oprzeć było piekielnie trudne. 
- Ale była mocno potłuczona i zwichnięta. Chce Pani jutro ćwiczyć? - zapytał. Spojrzała na Niego ze złością wypisaną na twarzy. Pokręcił głową. - Dopiero przedwczoraj dowiedziała się Pani o kalectwie. Jeszcze nie miałem pacjentki, która tak szybko zaczęłaby walkę o jakąkolwiek sprawność.
- Nie lubię być od kogoś zależna. Mam córkę, która muszę się zająć, poza tym muszę wrócić jak najszybciej do pracy, póki mój program jeszcze nie został kompletnie zrujnowany przez niekompetentną idiotkę. - powiedziała twardo. - Jeśli nie mogę ćwiczyć podnoszeń to proszę dać mi coś dzięki czemu wzmocnię mięśnie rąk, żeby jutro móc samej przenieść się z łóżka na wózek. - dodała z zapałem. Rehabilitant spojrzał na Nią z widocznym współczuciem w oczach. - I niech Pan tak na mnie nie patrzy. Nie potrzebuję współczucia tylko treningu. Więc proszę się zająć swoją pracą. - zakończyła wracając wzrokiem do punktu na ścianie. Mężczyzna westchnął tylko i podał kobiecie odpowiednie hantle do podnoszenia wysoko nad głowę. Przez szybę dostrzegł brunetkę, która ze zmartwioną miną przypatrywała się temu co robi brunetka na wózku. 
- Tylko powoli, dokładnie i jeśli poczuje Pani, że nie da rady więcej... kończymy. - powiedział stanowczo.
- Jasne. - mruknęła kontynuując ćwiczenie. Wyszedł na korytarz.
- Na prawdę trzeba Ją tak męczyć? - zapytała ciągle patrząc na kobietę.
- Gdyby to zależało ode mnie, zakończyłbym ćwiczenia już godzinę temu. - odparł. Zwróciła się w Jego stronę z zaskoczoną miną.
- To ile Ona tu już jest? - spytała.
- 4 godziny. - westchnął. - I nie chce przestać. Z jednej strony to dobrze, że ma taką motywację i chęć ale z drugiej... Może sobie zrobić jeszcze większą krzywdę. I nie mówię tutaj o jakimś wypadku tylko o Jej psychice. Dzisiaj idzie Jej dobrze ale jutro może być gorzej. Chciałaby po pierwszym treningu być samodzielna ale do tego trzeba kilku tygodni ćwiczeń. Nie dopuszcza do siebie takiej możliwości. Jeżeli jutro nie uda się Jej samodzielnie przenieść z łóżka na wózek... - pokręcił głową. 
- Co możemy zrobić? - zapytała.
- Proszę z Nią porozmawiać. Najlepiej gdyby zrobił to ktoś dla Niej bliski, kto będzie przy Niej przez najbliższy czas. Musi wiedzieć, że dla nikogo nie będzie ciężarem, że ma czas na wszystko, że niczego nie musi od razu. Ktoś musi Ją przekonać po prostu do rozwagi. - powiedział. W tym momencie usłyszeli głośny huk i od razu wbiegli do sali. Zobaczyli brunetkę leżącą na podłodze zaraz przed leżanką a obok wózka. 
- Boże Steffi co Ty robisz? - zapytała kobieta i usiłowała pomóc rehabilitantowi Ją podnieść. Ta natychmiast wyrwała się z ich uścisku i ponownie upadła na podłogę tłukąc sobie lewą rękę.
- Zostawcie mnie! - warknęła. - Nie potrzebuję niczyjej pomocy! - warczała usiłując wdrapać się spowrotem na wózek.
- Ale Steffi...
- Zostaw mnie Gloria! - ponownie warknęła i znów upadła na podłogę. Tym razem nie podniosła się z Niej tak szybko. Zrobiła to dopiero po dłuższej chwili. Zobaczyli łzy wylewające się z Jej oczu tak zaciekle patrzących na wózek. I złość wypisaną na twarzy. - Nikogo nie potrzebuję rozumiesz?! - ponownie warknęła przez łzy i po raz kolejny oparła ręce na wózku. Tym razem uniosła się na moment by ponownie upaść. - Nikogo nie potrzebuję... - powiedziała nie mając już na nic siły i tak po prostu zaczęła płakać. Walnęła pięścią wózek tak, że odjechał na sporą odległość i wtuliła się w ciepłe ramiona Glorii. Ta jedynie z przerażeniem patrzyła na rehabilitanta, który z bezradnością wpatrywał się w pacjentkę... - Zostawił mnie... 

DOM KRISTINY...

- Tego chciałeś? - zapytał siadając załamany przy stole. To co przed chwilą usłyszeli przez telefon od Jego siostry spowodowało, że stracił wszelkie siły. Tak bardzo chciał tam teraz być. Powiedzieć Jej, że wszystko będzie dobrze, że nie jest sama, że nigdy nie będzie, bo On będzie dla Niej już zawsze, jeśli tylko da Mu kolejną szansę. Ale nie mógł tego zrobić. Spojrzał na blondyna, który jakby dopiero teraz zobaczył co zrobił swoim zachowaniem. Trzęsły Mu się ręce, zbladł, oczy miał jakby wyprane z wszelkich emocji a pozostała w Nich jedynie bezsilność. - Zadowolony jesteś? - spytał ponownie.
- Boże... - wyszeptał chowając twarz w dłonie. - Znienawidziła mnie...
- Czy Ty umiesz myśleć o kimś poza sobą? - spytał szatyn. - Nigdy nie sądziłem że zadam to pytanie akurat Tobie Thomas. Zawsze byłeś ideałem. W każdym aspekcie życia. Mimo kilku błędów zawsze uważałem Cię za wzór do naśladowania a teraz... Robisz coś zupełnie przeciwnego do Twojej natury... - mówił. - Przecież tyle na Nią czkałeś... - dodał. - Nie możesz teraz Jej stracić przez jakąś trudność, którą razem możecie pokonać. Nie możesz rozumiesz? - zapytał patrząc przyjacielowi prosto w oczy.
- Dlaczego to robisz? - zapytał blondyn. - Dlaczego po prostu nie nagrasz mnie teraz, nie pojedziesz do Niej i Jej tego nie pokażesz? Twoje szanse na Jej odzyskanie wzrosłyby od razu. Kto wie, może wychodząc ze szpitala zamieszkałaby z Tobą i Theresą. - dodał zaciekawiony.
- Szczęśliwa będzie tylko z Tobą idioto. - odpowiedział. - Chcę żeby znowu się uśmiechała i była sobą. Chcę żeby Jej oczy błyszczały i żeby z każdym kolejnym dniem była pełniejsza życia. - dodał. - Robię to bo Ją kocham. - zakończył cicho...

SZPITAL...

      Bezsilność, która zamienia się w pełnię sił. Poczucie porażki zmieniające się w nadzieję, na postęp następnym razem. Załamanie stające się spokojem kiedy tylko trzyma w ramionach najpiękniejszy cud jaki dostała w swoim życiu... Gdyby nie Theresa mogłaby już dziś odejść na tamten świat. Bo oprócz córki nic Ją tutaj nie trzyma. Jest tylko balastem, który ktoś musi znieść zamiast żyć tak jak na to zasługuje. Więc nie dziwiła się Jego odejściem. Już nie miała nawet łez. Płacz nic nie daje. A ukojenie jest chwilowe. Potem znów wraca rozpacz a na policzkach zostają ślady po chwili załamania, których nie chciałaby pokazać nikomu. Ale na to było już za późno. Gloria wie. A jeśli Ona wie to wiedzą wszyscy...
- Mamusiu kiedy wyjdziesz ze szpitala? - zapytała bawiąc się włosami matki. Leżała obok Niej i przytulała do Jej ciepłego ciała. Bo gdzie jest lepiej niż w ramionach matki?
- Za kilka dni kochanie. - odpowiedziała głaszcząc Ją po pleckach.
- I gdzie będziemy mieszkać? - zapytała ponownie. Kobieta westchnęła.
- Jeszcze nie wiem skarbie.
- Może u taty? - zapytała. - Wujkowi się spaliło mieszkanie. - zauważyła.
- Nie mogę mieszkać u taty. - powiedziała poważnie.
- Dlaczego? Spałybyśmy w jednym pokoju a tata z Anniką w drugim. Ona jest fajna i na pewno się zgodzi. - stwierdziła.
- Mój wózek nie zmieściłby się w drzwiach do pokoju Tess. Muszę poszukać czegoś innego. - odparła.
- Znalazłem coś odpowiedniego. - usłyszały cichy głos. Spojrzała w kierunku wejścia do sali. W drzwiach stał blondyn i uważnie patrzył na Nie obie. - Na parterze, więc nie będzie problemów z zepsuta windą, bez progów, przestronne, z szerokimi drzwiami... - kontynuował ciągle patrząc Jej w oczy. Był spokojny, pewny ale miał we wzroku wyraźny strach. - Z czterema pokojami... - dodał podchodząc do Nich. Usiadł na brzegu łóżka i nadal wpatrywał się w Jej oczy.
- Po co nam tyle pokoi? - zapytała wpatrzona w te Jego błękitno zielone tęczówki. Delikatnie się uśmiechnął i ścisnął Jej dłoń. Poczuła jak wraca do Niej nadzieja.
- Jeden dla Tess, jeden gościnny, jeden dla Nas... - wyliczał. 
- A jeszcze jeden? - zapytała nagle dziewczynka zaciekawiona tym co mówił blondyn. Ten przesunął Ich splecione dłonie na Jej brzuch i ponownie spojrzał Jej w oczy, w których teraz pojawiły się łzy. Bo Jej serce znowu wypełniło się ciepłem, które tak gwałtownie utraciła.
- Tess, chodź ze mną pojedziemy do domu. Mama jest zmęczona. Jutro przyjedziemy z samego rana dobrze? - zapytała cicho blondynka, która nie wiadomo skąd pojawiła się w drzwiach. 
- Yhym. Dobranoc mamusiu. - cmoknęła Ją w policzek i pobiegła w kierunku Anniki...

KORYTARZ...

   Położyła Mu dłoń na ramieniu. Odwrócił się w Jej stronę i lekko uśmiechnął. Wiedziała, że to dla Niego niezwykle trudne ale wiedziała też, że z chwilą kiedy pojechał do Thomasa wybrał życie bez Steffi. Wybrał życie z Nią... Spojrzał na uśmiechniętą córkę, która siedziała teraz grzecznie na stołku obok sali. 
- Jedźmy do domu. - powiedziała cicho. - Mała jest zmęczona. - dodała uważnie Go obserwując. Spojrzał na Nią i zobaczył w oczach smutek i niepewność. Ale przecież już wybrał. I nigdy więcej nie chce zobaczyć tych uczuć w żadnych oczach. Pogłaskał Ją po policzku i złożył na Jej ustach czuły pocałunek. Delikatnie masował Jej wargo swoimi wkładając w to cały swój ból. Ból po przegranej sensu własnego życia. Ból po rozpadzie serca, którego istnienie przypomniał sobie niedawno. Stanowczo za późno...

SALA...

    Tak bardzo tęskniła za tym ciepłem. Za tym wzrokiem, za tym dotykiem, za tymi ustami...
- Przepraszam... - wyszeptał pomiędzy pocałunkami jakimi Ją obdarzał. - Przepraszam, że się wystraszyłem... Zachowałem się jak idiota...
- Miałeś do tego prawo Thomas. - odparła patrząc Mu prosto w oczy. - Będę ciężarem przez całe życie. A nie taką przyszłość dla Nas chciałam.
- Jedyną przyszłość jakiej chcę jest przyszłość, w której jesteś ze mną. - powiedział opierając czoło o Jej czoło. - I nie wyobrażam sobie innej, a to... - dotknął Jej nóg. - Zawsze chciałem nosić Cię na rękach. Bo zasługujesz na to jak nikt inny Steffi. - wyszeptał. 
- Tak bardzo Cię kocham. - powiedziała przez łzy.
- A ja kocham Ciebie. I właśnie dlatego poradzimy sobie z tym wszystkim. Razem. - mocniej ścisnął Jej dłoń. - Wyjdź za mnie Steffi. - powiedział poważnie. Zaśmiała się lekko.
- Przecież już się zgodziłam. - pogłaskała Go po policzku. Wziął w swoją dłoń Jej dłoń i pocałował Ją czule. Każdy palec z osobna...
- Wyjdź za mnie teraz. - powiedział. - Jak tylko wyjdziesz ze szpitala. - dodał...


********************************
Wiem, że po 53 wygranej Gregora wszystkie chciałybyście, żeby to On tutaj był na miejscu Thomasa.
Ja natomiast obejrzałam film z ostatnich kilku miesięcy sprzed decyzji Thomasa o zakończeniu kariery i nie mogłam się nie wzruszyć. 
Dlatego zmieniłam początkowy zamysł tej historii.
Pytanie do Was!
Jesteście w stanie znieść jeszcze kilka albo kilkanaście rozdziałów czy mam zbliżać się do końca?
A na poprawę humoru wrzucam "Trouble" w wykonaniu Didla i Stefana. 
Kto nie oglądał niech to zrobi bo nie ma lepszego poprawiacza nastroju :D

czwartek, 4 grudnia 2014

Pytanie dwudzieste dziewiąte

SZPITAL...

     Ludzie stanowczo zbyt rzadko myślą o rzeczach oczywistych takich jak oddychanie, jedzenie, chodzenie... Nikt na co dzień nie zastanawia się nad tym czy Jego nogi wytrzymają kolejne kilkanaście godzin w pracy, czy zaprowadzą nas do sklepu, czy nawet pozwolą dostać się z jednego pomieszczenia do drugiego, nie mówiąc o tym żeby wstać po prostu z łóżka. Takie rzeczy doceniamy dopiero kiedy stanie się coś złego, co spowoduje utratę tych funkcji. Człowiek zaczyna myśleć o tym jak było dobrze kiedy nie musiał nikogo prosić o pomoc w dotarciu do toalety czy przejściu po prostu paru kroków żeby obejrzeć co dzieje się za oknem. I wtedy zaczyna się faza, w której człowiek się zatraca. Albo się załamuje i płacze w poduszkę nad swoim beznadziejnym losem, albo zamyka przed światem godząc się ze swoim upośledzeniem, albo chcąc walczyć wkurza się na sytuację, w której się znalazł i za wszelką cenę stara się udowodnić, że ze wszystkim sobie radzi. Są też ludzie, którzy zanim wejdą w którąś z faz muszą przejść etap nienawiści nie tylko sytuacji ale i całego świata. Wszystkich wkoło, którzy chodzą, biegają i potykają się o własne nogi nie doceniając ich funkcji...
    Zacisnęła ręce na dużych rozmiarów kołach chcąc uspokoić nerwy. Miliony badań, rezonanse, zdjęcia... I diagnoza. Słowa lekarza, których usłyszeć nie chciała, a które były tak bardzo jednak wyczekiwane. I ten bezradny wzrok blondyna... 
- Mama! - zawołała dziewczynka, która z uśmiechem podbiegła do rodzicielki i od razu usiadła Jej na kolanach. Kobieta uśmiechnęła się pogodnie do małej i przytuliła do siebie zdrową ręką.
- Cześć kochanie. Ale ja się za Tobą stęskniłam... - powiedziała całując Ją po policzkach.
- Przecież byłam tutaj codziennie to zamiast się w końcu obudzić to ciągle Ci było mało snu. - wywróciła oczami. - Ale skoro już nie śpisz to Ci poprzeszkadzam. - dodała szczerząc ząbki. Kobieta zaśmiała się lekko. - Przynieśliśmy Ci z tatą całą torbę mandarynek. - powiedziała. - Rano kupiłam je z Anniką. A wiesz, że Ona całkiem dobrze gotuje? - zapytała z fascynacją. - Nie tak dobrze jak Ty ale zapiekankę z ziemniakami robi najlepszą na świecie. I tak ładnie maluje i śpiewa wiesz? Ostatnio śpiewała ze mną i z tatą i lepiej, że do taty zadzwonił Michi bo tata strasznie fałszuje. - zaśmiała się wesoło. Kobieta słuchała Jej bardzo uważnie. Każde słowo wypowiedziane teraz przez córkę było jak najlepsza terapia dla Jej krwawiącego serca. Theresa była jak promyczek słońca w pochmurny dzień, jak iskierka dająca mnóstwo ciepła mimo, że tak niepozorna... Tess po prostu była powodem do życia.
- Thithi a może usiądziesz na krzesełku co? - zapytał w końcu nie chcąc przeszkadzać córce w monologu. Stał w drzwiach do sali i przyglądał się obu paniom. 
- Ale mi tu jest wygodnie. - odparła.
- Ale mama jest jeszcze słaba i powinna odpoczywać a taki ciężar jak Ty troszkę Ją chyba męczy. - zauważył.
- Ale za to jaki słodki ten ciężar. - powiedziała pewnie i poruszała zabawnie brwiami. Zupełnie jak szatyn. Spowodowało to perlisty śmiech u brunetki, którego nie mogła opanować. Sam też się uśmiechnął słysząc Jej radość. Bał się, że będzie z Nią źle. Po stracie dziecka, po tym co się stało, a być może po jakiś poważniejszych obrażeniach ale przecież skoro ktoś jest tak wesoły to musi być dobrze...
- Tess kochanie to skoro przyniosłaś tyle mandarynek to poszłabyś do Pani pielęgniarki i poprosiła o jakąś miseczkę na łupinki co? - zapytała.
- Jasne. - odparła z chęcią. Kiedy przychodziła odwiedzać matkę poznała chyba każdy zakamarek tego piętra i chyba każdą pielęgniarkę. Jej otwartość i odwaga ciągle zadziwiała brunetkę ale wziąwszy poprawkę na to kto jest Jej ojcem... stawała się jasność.
- Nie wiedziałem, że jesteś aż tak leniwa Steffi. - stwierdził z rozbawieniem i usiadł na łóżku. Spojrzała na Niego z lekkim zdziwieniem na twarzy. - Aż tak osłabłaś że na wózku Cię trzeba wozić? - dodał. - Wygoda wygodą ale praca czeka, nie obijamy się Pani redaktor. - powiedział z cwanym uśmiechem. Przestała się uśmiechać. Jakby po wyjściu Theresy opuścił Ją cały humor jaki jeszcze przed chwilą prezentowała a pojawił się smutek i rezygnacja w oczach. 
- Trochę jeszcze sobie na Nim pojeżdżę. - poklepała jedno z kół wózka. Zmarszczył czoło nie wiedząc o co Jej chodzi. - Belka, która spadła na mnie w pożarze uszkodziła mi kręgosłup Schlieri. - oznajmiła. - Mam wytrącony jeden z kręgów lędźwiowych, który uciska nerw obwodowy odpowiadający za czucie w nogach. - dodała spokojnie. - Nieoperacyjny.
- Co to znaczy? - spytał dla uzyskania pewności co do swoich przypuszczeń. Nie należały one jednak do optymistycznych myśli, które jeszcze przed chwilą miał w głowie.
- Jestem sparaliżowana. - odpowiedziała cicho. Zamilkł. Po prostu patrzył na Nią z niedowierzaniem mając w głowie pustkę. Uśmiechnęła się lekko. - Od teraz to jest mój rydwan. - powiedziała głaszcząc wózek. - Ale popatrz jaki fajny... skórzane obicia, napęd na dwa koła... a jak się postaram to rozwinę całkiem niezłą prędkość. Może załatwisz mi jeszcze jakieś szpanerskie obicie z RedBulla i już w ogóle będę całkiem cool. - pochwaliła się. Nadal uparcie na Nią patrzył. Westchnęła znów markotniejąc. - Nie będę się użalać nad swoim losem Gregor. To cud, że żyję. Powinnam za to dziękować Bogu.
- Ale nie chodzisz. - zauważył. Powiedział to z taką złością w głosie...
- Straciłam dużo więcej niż możliwość chodzenia. - odpowiedziała cicho. 
- To nie jest fair. - zauważył próbując się uspokoić. Był wściekły na los, który sobie zakpił z Nich wszystkich. Najpierw chciał Ją odebrać, potem odebrał Jej dziecko, a kiedy już dał nadzieję, że wszystko będzie dobrze znowu coś odbiera. I z tym pogodzić się nie mógł. Bo czuł, że to wszystko Jego wina. Że to przez Jego głupie i nieodpowiedzialne zachowania Ją spotykają same nieszczęścia. Wszystkie te upokorzenia, które przez Niego przeszła, stres, a teraz to...
- Nic z tym nie zrobisz. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. - odparła spokojnie. Widziała jak zaciska dłonie w pięści, jak Jego szczęka nagle staje się napięta... - Uspokój się. - poprosiła. Zaśmiał się nerwowo. - Gregor, to niczego nie zmienia. - zaczęła powoli. - Nadal będę zajmowała się Theresą. Jestem w stanie wiele zrobić, w blokach są windy, mieszkania nie mają progów... Trochę poćwiczę i będzie dobrze. Pielęgniarka będzie mi pomagać przez pierwsze kilka tygodni a potem zobaczysz, będę miała takie bicepsy, że nie będę potrzebowała niczyjej pomocy. - uśmiechnęła się lekko. - Chciałabym tylko Cię prosić żebyś zajął się Theresą jeszcze przez tydzień albo dwa dopóki nie załatwię wszystkiego tak jak powinno być. Nie chcę Jej zawieźć. - dodała.
- Zaraz... co masz załatwić? - spytał zdezorientowany. 
- Muszę znaleźć odpowiednie mieszkanie, pielęgniarkę i rehabilitantkę. Muszę pogodzić to wszystko z pracą i ułożyć sobie dzień tak, żeby mieć czas dla Tess...
- A Thomas? - zapytał przerywając Jej. Zamilkła. - Gdzie On właściwie jest? - zapytał.
- Nie wiem. - odparła nie patrząc na Niego. Nie musiała. W głosie słyszał ból. Słyszał smutek i zawód jaki Jej sprawił blondyn. Powinien teraz siedzieć tutaj z Nią i zapewniać, że wszystko będzie dobrze i sobie dadzą radę, że są razem więc nie ma się o co martwić a Ona zamiast to usłyszeć martwi się o to czy zdoła wszystko pogodzić tak żeby zajmować się jeszcze córką.
- Słucham? - dopytał. - Jak to nie wiesz?
- Wczoraj po diagnozie po prostu wyszedł. Dzisiaj pielęgniarka mówiła, że stał przed salą ale nie przyszedł. - odpowiedziała. - Wystraszył się. - dodała. - Nie dziwię Mu się. Mieliśmy założyć rodzinę i żyć długo i szczęśliwie a zamiast tego stracił dziecko, a ja zamiast Go w tym wspierać dokładam Mu problemów stając się kaleką... Jeżeli nie wytrzymał tego wszystkiego i jest Mu z tym zbyt ciężko... 
- Żartujesz prawda? - zapytał. Spojrzała na Niego z bólem w oczach. - Jak możesz w ogóle Go tak usprawiedliwiać?!
- Gregor proszę...
- Tak cholernie mnie zapewniał, że Cię kocha, tak walczył, kazał mi się odsunąć i zostawić Cię w spokoju, żebyście mogli być szczęśliwi razem a teraz co? Pojawia się problem i znika?!
- To nie jest mały problemik, który można rozwiązać w kilka dni Gregor! - nie wytrzymała tego wszystkiego. - Ja nie będę już nigdy chodzić rozumiesz?! Rozumiesz co to znaczy?! Będę potrzebowała kogoś do końca życia, kto będzie mi pomagał w najprostszych czynnościach! Wszędzie i zawsze będę tylko ciężarem i nigdy nie będę mogła spędzić normalnego dnia nie mając jakiegoś problemu z poruszaniem się! - warknęła. Była pełna złości i frustracji. Bezradności, którą usiłowała ukryć pod siłą, którą pokazywała dokoła.
- Gdyby Cię tak bardzo kochał jak mówił to nie przestraszyłby się niczego! - oburzył się.
- I kto to mówi?! - prawie pisnęła ze zdenerwowania. Nie odezwał się. Tylko patrzył na Nią zacięcie jakby właśnie kłócili się o jakąś pierdołę, która irytuje każde z Nich. Tylko, że powiedziała coś co Go zabolało. Prawdę. - Przepraszam... - powiedziała spokojniej. Potarła dłonią oczy chcąc jak najszybciej pozbyć się wzbierających się pod powiekami łez. - Nie powinnam...
- Myślałem, że będąc tak blisko nas przez te 6 lat nauczył się nie popełniać moich błędów. - powiedział w końcu cicho. Schował twarz w dłonie. Nie wiedział co ma myśleć, co robić... Jak w ogóle zachować się w tej sytuacji. Nie mógł teraz powiedzieć Jej po raz kolejny, że Ją kocha i jeżeli Thomas nie chce to On się Nią zajmie ale nie mógł też tak po prostu Jej zostawić. Była dla Niego zbyt ważna.
- Thomas potrzebuje czasu... - powiedziała cicho.
- Sama nie wierzysz w to co mówisz. - stwierdził pewnie. - Ale jeśli masz rację to dam Mu 5 minut na pokazanie czy jest facetem czy nic nie wartym idiotą. - powiedział wściekły i wstał z łóżka kierując się do drzwi. W tym momencie do sali wpadła uradowana dziewczynka z miseczką w ręce. Od razu znalazła się przy matce.
- Gregor zostań tu. - poprosiła. Nie słuchał Jej. Wyszedł. - Gregor! - krzyknęła chcąc Go zatrzymać. W przypływie emocji zapomniała się. W rękach pojawiło się zbyt dużo siły i chęci do pobiegnięcia za Nim byle tylko nie pozwolić Mu teraz wyjść. Ale nogi pozostały nieposłuszne. W jednej chwili znalazła się na zimnej podłodze leżąc bezradnie i patrząc na przestraszoną córkę...

REDAKCJA "SPORTU"...

- Przysięgam, że jak tylko wróci to albo da mi podwyżkę albo się zwalniam. - mruczała pod nosem zbierając porozrzucane dokumenty wkoło biurka. Podnosząc się uderzyła głową o blat głośno przy tym klnąc.
- Nie będzie takiej potrzeby. Jak tak dalej pójdzie to ja Cię zwolnię. - usłyszała za sobą kobiecy głos. Wstała z podłogi i stając na przeciwko przybyłej blondynki spojrzała na Nią ze zdezorientowaniem. - Straszny masz tu bałagan a ja tego nie toleruję w moim biurze. - oznajmiła kobieta. Powoli przeszła przez gabinet i usiadła na fotelu należącym do redaktora naczelnego.
- Przepraszam bardzo ale to miejsce jest zajęte. - oznajmiła.
- Owszem, przeze mnie. - wyjaśniła kobieta. Annika jedynie uniosła z zaciekawieniem brwi. - No chyba nie myślałaś, że dyrektor pozwoli zajmować się najważniejszymi sprawami w redakcji jakiejś asystentce bez wykształcenia. - zaśmiała się drwiąco. I ciśnienie podskoczyło. - Stefania jest chora ale biedulkę trzeba jakoś zastąpić w tej pracy. Od tej pory to ja będę redaktorem naczelnym i moim pierwszym rozporządzeniem jest to, że masz tu ogarnąć ten syf, ubrać się jak na asystentkę przystało... - stwierdziła mierząc blondynkę wzrokiem. - I może zrobić mi mocną kawę. 
- O czym Ty mówisz? 
- Dla Ciebie dziecinko jestem Pani redaktor albo Panno Stiegler jeśli wolisz. - stwierdziła rozglądając się dokoła. - No co tak stoisz? Do roboty! Chyba że chcesz zostać po godzinach, a to chyba nie jest Ci na rękę. Z tego co pamiętam to Gregor lubi punktualny seks. - dodała z uśmiechem powodując wściekłość u blondynki...

DOM KRISTINY...

      Siedział przy stole w jadalni i nie wiedząc co robić wpatrywał się bezsensownie w dłonie. Kiedy tylko przyjechał nie musiał długo dobijać się do drzwi. Blondynka otwarła je kiedy tylko usłyszała samochód na podjeździe. Teraz podawała Mu kubek z gorącą herbatą...
- Kto się zajmie Theresą? - spytała cicho.
- Gloria pojechała do szpitala. Weźmie małą na weekend do rodziców. - powiedział ciągle nieobecny. 
- Przyjechał wczoraj wieczorem. Nie chciał rozmawiać. Cały czas spędził z Lily a dzisiaj rano gdzieś pojechał. Wrócił mocno nietrzeźwy i od tej pory jest to co widziałeś. - wyjaśniła. Szatyn pokręcił głową. Nigdy jeszcze nie widział blondyna w takim stanie. Zalanego w trupa. Mającego wszystko gdzieś. Nie będącego w stanie normalnie mówić tylko bełkotać coś pod nosem bez sensu. - Gregor co się tam stało? - zapytała.
- Steffi ma poważny uraz kręgosłupa. - powiedział cicho. - Prawdopodobnie nie będzie już nigdy mogła chodzić. - dodał. Blondynka z niedowierzaniem na Niego spojrzała. 
- Boże... - zakryła usta dłońmi.
- Ale to nie jest powód do zostawienia Jej z tym samej. Thomas nie może zachowywać się jak tchórz. - powiedział wściekły. - Powinien Ją teraz wspierać a nie zatapiać strach w wódce. - dodał. - Rozumiem, że mógł się przestraszyć ale po tylu zapewnieniach o tej Jego bezgranicznej miłości do Niej powinien teraz tam być i powtarzać Jej, że wszystko będzie dobrze i cokolwiek by się nie działo zawsze przy Niej będzie. - kontynuował. W Jego głosie dało się słyszeć determinację i ogromny żal do przyjaciela. Widziała też jak szatyn to wszystko przeżywa. Nie dość, że matka Jego córki ledwo przeżyła, musi ratować przyjaciela przed popełnieniem największego błędu w swoim życiu to jeszcze...
- Ty Ją kochasz... - stwierdziła z lekkim szokiem w głosie. - spojrzał na Nią z zaciśniętą szczęką. - Ja pierdziele... Gregor przecież...
- Nieważne. - przerwał Jej. - To co ja czuję teraz się nie liczy Kristina. Jestem z kimś. A Steffi jest zaręczona z Thomasem. I mam zamiar zrobić wszystko, żeby ten idiota się opamiętał. I uwierz mi, nie robię tego dla Niego. - powiedział i wstał od stołu udając się na górę do pokoju, w którym obecnie spał blondyn...

SZPITAL...

- I tak po prostu wyszedł? - zapytała zdziwiona.
- Ostatnio wszyscy wychodzą tak po prostu. - zauważyła z lekkim uśmiechem. Była spokojna, opanowana ale w Jej oczach można było zauważyć lekki niepokój. Wyraźnie martwiła się o każdego z Nich.
- Theresa pojechała do dziadków? - spytała.
- Tak. Gloria Ją zawiozła. 
- Jak Jej wytłumaczyłaś, że teraz będziesz przykuta do wózka? - zapytała bezpośrednio. Brunetka lubiła blondynkę za tą Jej bezpośredniość. Za szczerość i nie owijanie w bawełnę. Za bycie od początku do końca sobą. Co czasem było męczące...
- Powiedziałam Jej, że mam chore nogi i będę musiała używać wózka. 
- Jak zareagowała?
- Powiedziała, że będzie mi siadać na kolanach jak będziemy w parku zjeżdżać z górki. - zaśmiała się lekko. Blondynka pokiwała głową.
- Mogę Cię o coś zapytać? 
- Nigdy nie pytasz o pozwolenie. - zauważyła brunetka. - Chodzi o Gregora? - spytała.
- Kochasz Go jeszcze? - zapytała wprost. Brunetka patrzyła na Nią uważnie. Musiała chwilę się zastanowić nad odpowiedzią.
- To, że między mną a Thomasem dzieje się coś złego nie znaczy, że będę chciała wrócić do Gregora. - odparła.
- Nie o to pytałam. - zauważyła blondynka.
- Jest dla mnie ważny. Jest ojcem Theresy... - przerwała na chwilę. - Annika kocham Thomasa. - blondynka tylko pokiwała głową. - Kochasz Go prawda? - spytała widząc zamyślenie na twarzy gościa. 
- Nie Twój biznes. - odparła. Brunetka lekko się uśmiechnęła.
- Cokolwiek się nie wydarzy, czy będę z Thomasem, czy też nie... Nie będę wchodzić Ci w drogę. Jeśli Go kochasz... Kochaj. Takich uczuć nie wolno w sobie dusić za wszelką cenę. Bo potem nagle w Tobie wybuchną i zrobią więcej szkody niż gdyby miały być nieodwzajemnione.
- Czasem... czasem wydaje mi się, że mam jakieś szanse a czasem... jest taki... 
- Niedostępny? - spytała. Blondynka kiwnęła głową. - Gregor ma problem z rozróżnianiem uczuć Annika i chyba dobrze o tym wiesz. - stwierdziła. - Nie chcę żebyś przez Niego cierpiała, bo Gregor jest takim człowiekiem, przez którego albo jest się w pełni szczęśliwym albo się cierpi. Potężnie. 
- Jak tego uniknąć? - spytała.
- Musisz się dowiedzieć czy to co Ci mówi, co robi... czy to jest wyrazem uczucia takiego jak miłość czy to jest odreagowanie stresu. W Jego przypadku pójście z kimś do łóżka nie oznacza bycia razem na dobre i na złe. - powiedziała. Przypomniała sobie co usłyszała od szatyna tamtego wieczora kiedy powiedzieli Mu o zaręczynach i zrobiło się Jej żal tej dziewczyny. - Nie spiesz się z niczym. - poradziła wiedząc o uczuciu jakim darzy Ją Schlierenzauer.
- Wiem, że Cię kocha. Nie jestem głupia Steff. - zaśmiała się gorzko. - Chcę tylko wiedzieć czy potrafiłby być z kimś oprócz Ciebie. - powiedziała.
- Był z Sandrą. - odparła. - Więc chyba potrafi. 
- Apropo Sandry... mamy mały problem...


********************************
Czyż nie jestem słodka?
Mała gwiazdka ^^
(Lily)
***************************
DZIĘKUJĘ!!!!
Jesteście najlepsze na świecie. 
Na prawdę.
Nie spodziewałam się tylu opinii wiec za wszystkie bardzo dziękuję.
Za te parę słów i za te eseje :)
Jak podliczyłam to większość z Was jest stanowczo za niegrzecznym Gregiem niż za idealnym (już nie tak całkiem) Thomasem.
Obiecuję, że się nad tym zastanowię aczkolwiek moja początkowa wizja zakończenia tego opowiadania lekko odbiegała od tego co się teraz tutaj dzieje więc muszę sobie to wszystko uporządkować.
Piszcie kolejne komentarze:*
Choćby po jednym słówku.
Jesteście najlepsze :*
Kolejny w sobotę lub w niedzielę ;)
Buziole :*