FULPMES, DOM RODZINNY GREGORA...
Starsza kobieta zmartwionym wzrokiem patrzyła na dziewczynkę. Odkąd Jej syn przywiózł małą i poinformował o tym co się stało nie umiała się otrząsnąć. W życiu Gregora zawsze działo się wiele. Na początku dobrze a potem coraz gorzej. Aż do niedawna, kiedy zauważyła w Nim zmianę. Iskierkę nadziei, że może w końcu ułoży sobie życie tak jak być powinno. Z kobietą, którą zawsze skrycie kochał, a którą tak bardzo oszukiwał przez strach przed odpowiedzialnością. Bolało Ją, że nie potrafiła Mu pomóc. Dlatego tak bardzo pomagała dziewczynie. Lubiła Ją. Bardzo. Zawsze uważała, że Steffi działa na Jej syna w ten dobry sposób nawet jeśli czasem oboje wymyślili coś głupiego i nie do końca dorosłego. Pokochała Ją jak własną córkę a kiedy pojawiła się Theresa...
- Babciu czy mamusia pójdzie do Bozi? - usłyszała Jej cichy głosik. To było pierwsze zdanie jakie wypowiedziała odkąd ojciec Ją przywiózł do dziadków. Kiedy pojawili się w drzwiach mała była ubrudzona i przestraszona a w oczach miała jakby pustkę. To wiecznie uśmiechnięte dziecko nagle stało się emocjonalną studnią bez wody. Aż serce ściskało się na ten widok. I nic nie mówiła. Podczas kąpieli patrzyła w jeden punkt, a podczas kolacji zachowywała się jak zaprogramowana maszynka. Nie reagowała na żadne słowa, na żadne pytania nie udzielała odpowiedzi. Nie zwracała uwagi na ulubioną ciocię, która bardzo chciała zająć Jej czymś główkę ani na dziadka opowiadającego bajkę... Kobieta spojrzała na dziewczynkę i pogłaskała Ją po główce.
- Mamusia wyzdrowieje kochanie. - odpowiedziała bardzo chcąc, żeby to była prawda. Gula rosnąca w gardle nie pozwalała na zbyt wiele. Każde kolejne słowo kosztowało Ją dużo. Bo dziecko zamiast zasnąć i przejmować się tym, czym się jutro pobawi myślało o tym czy jeszcze kiedyś zobaczy swoją matkę. - Pani doktor obiecała, że Ją wyleczą. - dodała ciszej. Po tym co powiedział Jej syn nie miała takiej pewności. Podczas drogi do szpitala dwa razy zatrzymało się serce. Źrenice nie reagowały na światło, brzuch zaczął siwiec jakby w środku wybuchła bomba...
- Nie chcę żeby mamusia umarła. - powiedziała cicho dziewczynka powodując napływ łez do oczu kobiety. - Nie pożegnałam się z Nią. A jak się jedzie gdzieś daleko na długo to się trzeba pożegnać. - dodała pewnie. Jej mała delikatna buzia nadal nie wyrażała żadnych emocji. I to było w tym najgorsze. - Babciu a Bozia lubi bohaterów? - zapytała nagle.
- Tak. Bardzo. - odpowiedziała nie chcąc się rozpłakać. Brakowało Jej już sił. To dziecko zadając tak proste pytania zmuszało do udzielania tak trudnych odpowiedzi...
- To mamusia nie umrze. - powiedziała pewnie. - Bo jest bohaterką. Uratowała mnie i Lily. - dodała. - I nie zdążyła jeszcze kupić sukni ślubnej. - kontynuowała. - A obiecała wujkowi że się z Nim ożeni, a mama zawsze dotrzymuje obietnic więc nie może iść do Bozi. - zakończyła. Mówiła jakby chcąc wyprzeć jakąkolwiek inną możliwość niż dalsze życie matki. Nic innego nie wchodziło w grę. Nie mogło. Zawsze była z matką więc nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez Niej... Kobieta przytuliła dziewczynkę jeszcze bardziej i nie potrafiła już ukryć łez.
- Masz rację Tess... Mamusia nie może iść do Bozi... - szepnęła dziewczynce na ucho...
SZPITAL W INNSBRUCKU...
***THOMAS***
Kiedyś ktoś powiedział, że czekanie zabija. "Nie rozśmieszaj mnie, trochę cierpliwości stary." Tak kiedyś odpowiedziałby temu komuś. Teraz sam miał ochotę przesunąć wskazówki zegara w przód. Żeby ktoś w końcu wyszedł z tej cholernej sali operacyjnej i powiedział co się dzieje. Albo przesunąć wskazówki w tył, cofnąć czas i... No właśnie... I co wtedy? Co gdyby nie pojechał po Gregora? Gdyby został... Teraz mógłby leżeć tam z Nią albo uratować Ją przed tym co się stało. Mógł jedynie gdybać. Ale gdybanie nie pomaga. Stało się. I niestety się już nie odstanie. Trzeba zaakceptować przeszłość. Tylko jak zaakceptować przyszłość? Jak to zrobić kiedy wszystkie znaki na ziemi i niebie mówią o nadchodzącej katastrofie. O tragedii, której nie będzie potrafił znieść. Mógł jedynie zacisnąć dłonie w pięści i próbować uspokoić nadchodzący atak paniki. Atak mówiący o tym, że nie zgadza się z tym co się dzieje bo nie tak miało być. Miał z Nią wziąć ślub, miała urodzić Ich dziecko i mieli żyć długo i szczęśliwie. W końcu! Bo przecież tyle na siebie czekali. Tyle musieli przeżyć, tyle się mijać i na tyle ustępstw pójść przez te kilka lat... Przecież nie można czegoś dać i zaraz tego odebrać!
- Co z Nią?! - usłyszał zdesperowany głos przyjaciela. Spojrzał na pielęgniarkę, która wyszła z sali operacyjnej, a którą tak bezczelnie zatrzymał Gregor.
- Straciła bardzo dużo krwi... - zaczęła kobieta. Spojrzała na blondyna siedzącego cicho pod ścianą. Patrzył na Nią z nadzieją w oczach wyczekując odpowiedzi, która dałaby Mu choć odrobinę siły na dalsze czekanie. - Muszę zamówić kolejne jednostki, przepraszam. - powiedziała i pobiegła dalej. Było źle. Bardzo źle. Widział to w Jej oczach. Nie powiedziała tego na głos ale doskonale zdawał sobie sprawę, że istnieją większe szanse na to, że ta walka jest przegrana niż na to, że zdarzy się cud. Poczuł zaciskającą się na Jego dłoni dłoń i spojrzał na blondynkę siedzącą obok. Trzymała na kolanach śpiącą już mała blondyneczkę, która jak na swój wiek przeżyła już stanowczo za dużo. I nagle uświadomił sobie jedną bardzo istotną rzecz. To w Jego mieszkaniu znajdowały się wadliwe instalacje. To w Jego mieszkaniu spały już dwie dziewczynki, które kochał tak samo. I to w Jego mieszkaniu na brunetkę zawalił się strop.
- To moja wina... - powiedział cicho ciągle patrząc na córkę. - To moja wina... - powtórzył tępo.
- Przestań! - powiedziała stanowczo. - Nic tutaj nie jest Twoją winą Thomas! To czysty przypadek. - mówiła usiłując uchwycić Jego wzrok. Pokręcił głową.
- Gdybym tam był...
- Niczego byś nie zmienił a teraz czekalibyśmy na wiadomości o Was obojgu. - odparła twardo.
- Więc mam się czuć lepiej?! - warknął. - Że tylko Steffi walczy tam o życie?! Że tylko Theresa może stracić rodzica?! - wstał wściekły z krzesła i walnął pięścią w ścianę co skończyło się głośnym chrzęstem i Jego jękiem. Dłoń od razu zsiwiała i zaczęła puchnąć. Skrzywił się ale nie miał już na nic siły.
- Twoja złamana ręka Jej nie pomoże! - warknął szatyn podchodząc do blondyna.
- Pomógłbym Jej gdybym tam z Nią został!
- Ale Cię tam nie było!
- Bo pojechałem po Ciebie! - prawie wrzasnął prosto w twarz przyjaciela. Ten zacisnął zęby i patrzył tylko uparcie na blondyna...
***GREGOR***
Wściekłość jaką teraz widział w oczach Thomasa była czymś obcym. Owszem, blondyn często była na Niego zły, miał o coś żal ale nigdy nie miotał piorunami. Widział w Jego oczach złość, żal, pretensje ale i strach i ogromną rozpacz. Bo to wszystko było nie fair. I każdy to wiedział. To nie powinno się wydarzyć. A na pewno nie Im. On stracił Steffi ale nie na zasadzie "jeśli nie ja to nikt". Nikt tak nie zasługiwał na szczęście jak Thomas.
- Kristina weź Lily i jedźcie do domu. - powiedział ciągle patrząc w oczy przyjaciela.
- Daj znać co z Steffi. - powiedziała cicho i z córką na rękach wyszła ze szpitala.
- Lekarz musi zobaczyć Twoją rękę. - powiedział poważnie.
- W dupie to mam. - odparł siadając spowrotem na krześle przed salą. Ta bezradność jaką widział w postawie blondyna dobijała. Bo jeśli Thomas w coś nie wierzył, z czegoś zrezygnował to oznaczało porażkę. On nigdy nie przestawał walczyć. Nawet po upadkach kosztujących Go tak wiele próbował powrócić do formy, do sportu, który tak bardzo kochał. A teraz? Był wrakiem. Bezsilną imitacja człowieka, którego wszyscy znali. Kimś kto się poddał. A na to pozwolić nie mógł.
- Sam nie dam rady walczyć Thomas. - powiedział siadając obok Niego. Nie otrzymał odpowiedzi. - Wiem, że gdyby nie moje idiotyczne zachowanie wszystko mogłoby się skończyć inaczej ale jeśli się teraz załamię to nie będę miał siły na nadzieję. A teraz to tylko nam zostało. Bo nie tylko Ty masz tutaj wiele do stracenia. Nie tylko Ty Ją kochasz. - dodał pewnie. - Na pretensje i wyrzuty przyjdzie jeszcze czas. Teraz musimy się skupić na tym, żeby nie stracić nadziei rozumiesz? - zapytał potrząsając przyjacielem. Ten przez chwilę tylko patrzył na Niego pustym wzrokiem.
- Zawołaj lekarza. - poprosił cicho...
***STEFFI***
Nigdy nie widziała tak pięknego miejsca. Piasku tak ciepłego i złotego, tak migoczącej wody, która zaczynała się pod Jej stopami a kończyła razem z horyzontem. Tak błękitnej a zarazem zielonej. Jak Jego oczy.
- Możemy tu przyjechać w naszą podróż poślubną. - usłyszała szept z prawej strony. Odwróciła się ale nikogo nie było. Tylko piaszczysta plaża rozciągająca się w nieznane. I wysokie palmy rozpoczynające gęstą dżunglę pełną niespodzianek. - Tylko najpierw musisz za mnie wyjść. - tym razem usłyszała wesoły śmiech dochodzący z głębi lasu.
- Thomas? - zawołała. - Thomas jesteś tam? - wołała dalej zbliżając się do gęstwiny. Brnęła dalej, bo coś Ją przyciągało. Coraz dalej i coraz ciemniej. Aż nagle znalazła się w miejscu jeszcze piękniejszym niż plaża, którą opuściła. Wysoki wodospad szumiący ciszej niż mogłoby się wydawać. Zdziwiło Ją to. Bo przecież...
- Za cicho jak na taką wysokość. Siła z jaką woda uderza w jezioro powinna powodować większe nasilenie fal dźwiękowych. Właściwie... powinniśmy się nie słyszeć. - zaśmiał się mężczyzna stojący obok. Spojrzała na Niego z niedowierzaniem. Był wysoki, postawny i miał lekko posiwiałą brodę i wąsy.
- Tata... - szepnęła ze łzami w oczach i od razu wtuliła się w Niego. Ponownie się zaśmiał i przyciągnął córkę do siebie.
- No już, nie rozmazuj sobie makijażu. Co by matka powiedziała? - zapytał z uśmiechem na ustach. Spojrzała Mu prosto w te Jego mądre oczy i zapytała z nadzieją.
- Mama też tutaj jest?
- Nawet tutaj nie odczepiłaby się ode mnie. - zażartował jak zawsze. I jak zawsze mogła dostrzec w Jego oczach ogromną miłość jaką darzył Jej rodzicielkę. - Zajmuje się kimś. Nie przeszkadzajmy Jej teraz. Potem się z Nią zobaczysz. Lepiej opowiedz mi dlaczego Cię tu widzę młoda damo. - zagrzmiał groźnie. Oboje ruszyli w drogę przez las oddalając się powoli od wodospadu. W pewnym momencie wyszli na wielką polanę na szczycie nieznanej Jej góry, z której było widać plażę, na której jeszcze nie dawno się znajdowała.
- Gdzie ja jestem tato? Czy ja umarłam? - zapytała nerwowo.
- Ty mi powiedz. - odparł. Usiadł na ławce, która pojawiła się właściwie znikąd na środku polany i poklepał miejsce obok siebie.
- Ale ja... nie wiem. - powiedziała szczerze. - Ostatnie co pamiętam to... Pożar. - powiedziała. Na samo wspomnienie tego wydarzenia przechodziły Ją ciarki. Mężczyzna pokiwał głową.
- Nie martw się. Lily i Theresa są całe i zdrowe. - zapewnił widząc Jej przerażenie w oczach. - Tess jest bardzo do Ciebie podobna. - zauważył. Uśmiechnęła się. - Ale do ojca też. I nie wiem czy to jest dobra wróżba. - dodał. Zaśmiała się razem z Nim.
- Ej. Może nie byłem wzorowym tatusiem od początku ale staram się. - usłyszała waleczny głos. Obróciła się i po lewej stronie polany zobaczyła szatyna bawiącego się z dziewczynką. Zrywali kwiaty i układali bukiet a po chwili zaczynali się gonić i tarzać po trawie.
- Gregor? - zdziwiła się widząc Go.
- Mamo dziwisz się jakbyś tatę pierwszy raz w życiu widziała. - mała dziewczynka wywróciła oczami.
- Robi to tak samo jak Ty. - zauważył mężczyzna. - I w taki sam irytujący sposób. - dodał. Spojrzała na ojca ze zdziwieniem ale tylko wzruszył ramionami. - Żałujemy z mamą, że nie mogliśmy Jej poznać osobiście. - powiedział poważniejąc. - I że nie zdążyliśmy się z Tobą pożegnać. - dodał.
- Ja też. - odparła. - I to nawet nie wiesz jak bardzo. - dodała ze łzami w oczach. - Tak bardzo za Wami tęsknię. - przytuliła się do ojca.
- No już. - pogłaskał Ją po plecach. - Nie jesteś sama. - powiedział. - Są ludzie, którzy godnie nas zastąpili. - dodał z uśmiechem.
- A nie było to łatwe. - usłyszała głos mężczyzny.
- Och Paul... - upomniała Go kobieta. - Steffi jest dla Nas jak druga córka. Jedyne czego żałujemy to tego, że Nasz syn tak długo dojrzewał do pewnych decyzji. - westchnęła.
- Apropo pewnych decyzji... - spojrzał znacząco na Jej dłoń. Pierścionek błyszczał odbijając promienie słońca padającego na brylant. Znów się uśmiechnęła. - Jesteś z Nim szczęśliwa? - zapytał poważnie.
- Bardzo. - odparła pewnie. - Kocham Go tato.
- A On Ciebie? - zapytał.
- Tak. - odpowiedziała. - Tak mi się wydaje. - dodała. - Jestem tego pewna. - odparła w końcu.
- Od kiedy Cię poznałem... - usłyszała ponownie Jego głos. Oglądnęła się za siebie ale nikogo tam nie było. Wszyscy zniknęli.
- Nie ma Go tu. - odpowiedział mężczyzna na nie zadane pytanie, które wirowało Jej w głowie. Znów na Niego uważnie spojrzała.
- Dlaczego? - spytała z lekkim zawodem. Tak bardzo chciała znów Go zobaczyć. Tak jak wszystkich swoich bliskich.
- Thomas chwilowo jest... ma kryzys wiary. Dlatego nie może tutaj być. - odparł. - Stracił nadzieję. A bez tego nie będzie mógł poczuć Twojej obecności. A Ty Jego.
- Ale Ja Go słyszę. - zaprzeczyła.
- Nie tup nóżką. Jesteś na to już za stara. - zaśmiał się. Westchnęła. - Słyszysz Go bo żyje ale nie widzisz, bo nie wierzy. - wyjaśnił.
- Nie wierzy, że przeżyję? - zdziwiła się.
- Jego głowę zajmuje poczucie winy. I chyba nie potrafi sobie z tym poradzić. - powiedział ze smutkiem w głosie mężczyzna.
- Ale to nie była Jego wina! - oburzyła się ponownie.
- Ile razy mam Ci powtarzać żebyś nie tupała nóżką? - zapytał karcącym głosem. - Zobaczysz Go jak wrócisz. O ile wrócisz. - powiedział.
- O ile wrócę? - zdziwiła się.
- Chodź ze mną. - pociągnął Ją za rękę. Szli w milczeniu z góry skacząc po kolejnych kamieniach. Nie dziwiła Ją kondycja starego ojca, bo w tym miejscu już chyba nic Ją nie było w stanie zdziwić. Gdziekolwiek była, było to najdziwniejsze miejsce na ziemi. O ile było to na ziemi. Bo przecież... No właśnie. Była martwa? - Jeszcze nie. - odparł mężczyzna pomagając córce zejść z ostatniego kamienia na piaszczystą plażę.
- Czytasz mi w myślach? - zapytała lekko zaskoczona.
- Nie żyję. - przypomniał. - Martwi wiele potrafią. - dodał ruszając przed siebie.
- Gdzie idziemy? - zapytała.
- Zdecydować.
- O czym? - spytała ponownie. Zobaczyła niewielki szałas zbudowany z wielkich liści palmowych. Obok szałasu stała niska kobieta o bardzo okrągłych kształtach i rozwianych kasztanowych włosach. Kiedy odwróciła się w ich kierunku z wielkim pogodnym uśmiechem na twarzy dziewczyna stanęła jak wryta w ziemię nie wierząc własnym oczom. - Mama... - powiedziała cicho. - Mama! - zawołała wesoło i praktycznie rzuciła się Jej w ramiona. Kobieta zaśmiała się pogodnie tuląc córkę.
- Znów schudłaś... - zauważyła. - Powinnaś więcej jeść. - powiedziała.
- Ciągle Jej to powtarzam... - znów usłyszała głos blondyna. Już nie obracała się szukając Jego sylwetki. W tym momencie najważniejsza była kobieta stojąca przed Nią. Wyglądająca jak Jej odbicie lustrzane.
- Mamo... Tak bardzo Cię potrzebuję... - zaczęła a łzy wypływały Jej z oczu strumieniami.
- Wygrałem. - oznajmił ojciec zaglądający do garnków wiszących nad ogniskiem.
- Wygrałeś? - zapytała zdezorientowana.
- Tata założył się, że jak mnie zobaczysz to jednak się rozpłaczesz. - odparła kobieta. - Myślałam, że po tym co przeszłaś jesteś odrobinę silniejsza ale... - spojrzała z lekkim uśmiechem na córkę. - Tak bardzo za Tobą tęsknię córeczko. - powiedziała cicho i ponownie przytuliła dziewczynę do siebie.
- Nie mamy czasu. - zauważył mężczyzna podchodząc do niewielkiego koszyka leżącego pod drzewem. Kiedy go przyniósł Jej oczy zrobiły się jeszcze większe. W koszyku owinięte w aksamit leżało dziecko. Maleństwo miało otwarte oczka i uśmiechało się do Niej wesoło. Znała tą zieleń tęczówek. Nie raz zatapiała w nich swoje spojrzenie nie mogąc się oderwać.
- Kto to jest? - zapytała drżącym głosem.
- To jest Philip. - oznajmiła kobieta.
- Philip? - spytała ciągle patrząc na śliczne maleństwo.
- Twój syn kochanie. - wyjaśniła matka. Spojrzała na Nią zszokowana. Po chwili Jej dłonie znalazły się na brzuchu, który wydawał się Jej zbyt płaski, zbyt pusty... Przerażenie w Jej oczach sprawiło, że i Jej rodzice się zasmucili. - Córeczko...
- Nie... - pokręciła głową.
- Philip musi zostać z nami. - oznajmił łagodnie ojciec.
- Nie... - powtórzyła słabym głosem uwalniając tym samym łzy z oczu. Spojrzała jeszcze raz na noworodka, który teraz smacznie sobie spał w koszyczku. Dalej kręciła głową zaprzeczając wszystkiemu.
- Philip nie jest jedyną stratą z jaką przyjdzie Ci walczyć kochanie. - dodała matka. - Obiecaj nam ze będziesz silna i się nie poddasz. - kontynuowała.
- Co? Ale...
- Obiecaj nam. - powtórzyła. - Zaopiekujemy się Nim. Będzie Mu tutaj dobrze. - kontynuowała z uśmiechem.
- Ale musisz wybrać. - dodał ojciec.
- Ale między czym? Co mam wybrać?! - krzyknęła zrozpaczona. Poczuła jak Jej nogi nagle coś wciąga. Jak piasek zasypuje Ją od stóp w górę. Jak wpada w coś co nie pozwala Jej wyjść. Nie mogła się poruszyć.
- Możesz zostać z Nami i Philipem... - powiedziała kobieta wyciągając do Niej rękę.
- Wróć do Nas mamusiu... - usłyszała głos dziewczynki. Odwróciła się i zobaczyła Theresę i Gregora wyciągających dłonie w Jej kierunku.
- Nie zostawiaj mnie teraz samego... - usłyszała szept w uszach, a piasek zasypywał Ją coraz bardziej. Spojrzała na rodziców i maleństwo w koszyczku.
- Tak bardzo Was kocham...
**************************
Dziękuję za wczorajsze komentarze.
Dzięki Wam mogę jakoś uporządkować moje pomysły.
Nie wiedziałam, że aż tak mnie zmotywujecie i że dostanę takiej weny na ten rozdział.
Dziękuję :*
Mam nadzieję, że czegoś takiego też sie nie spodziewałyście i że jest to coś czego jeszcze w opowiadaniach nie spotkałyście.
Motywujcie dalej Kochane :*
Kamila! Przepraszam za popsucie wczorajszego popołudnia :*